„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Jak Smardzewice gościły Ignacego Mościckiego

Na zdjęciu: Budynek kolonijny w Smardzewicach. Okres międzywojenny. Archiwum Andrzeja KobalczykaNiecodziennego, odświętnego wyglądu nabrały Smardzewice w niedzielę 25 sierpnia 1929 roku. Prowadzące przez wieś ulice, udekorowane bramami triumfalnymi, zapełniły tłumy mieszkańców Smardzewic oraz bliższych i dalszych okolic. W ten sposób witano Prezydenta RP – Ignacego Mościckiego, przybywającego na poświęcenie nowo zbudowanej siedziby kolonii letnich dla uczennic Państwowej Szkoły Handlowej Żeńskiej w Łodzi.

W relacji, zamieszczonej 1 września tegoż roku na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika”, napisano, że ta okazała, murowana willa została wzniesiona z inicjatywy rady rodzicielskiej wspomnianej szkoły dla uczczenia dziesięciolecia jej istnienia, a zarazem – dziesięciolecia państwowości polskiej. Kolonijny budynek miał być zaczątkiem „osiedla wiejskiego” łódzkiej szkoły w tej malowniczej, nadpilickiej okolicy.

O godzinie 16.00 jadący ze Spały samochód z Prezydentem RP zatrzymał się przed bramą triumfalną przy wjeździe do Smardzewic. Po odegraniu hymnu narodowego powitał go tutaj w imieniu komitetu budowy kolonii dla P.S.H.Ż. w Łodzi jej dyrektor – Henryk Ostrowski. Następnie I. Mościcki wszedł od smardzewickiego kościoła pw. Św. Anny. Po odbyciu modłów zwiedził świątynię i złożył autograf w kościelnej kronice (zachowany do dzisiaj).

„Pan Prezydent odprowadzany przez proboszcza do drzwi kościelnych wsiadł do auta i w towarzystwie dyr. H. Ostrowskiego udał się przez wiejską ulicę, udekorowaną pięcioma bramami różnych organizacji społecznych do kolonji letniej. Napis nad pięknie przybraną bramą triumfalną: „Niech żyje Najdostojniejszy Przyjaciel Młodzieży” zdala witał Pana Prezydenta” – relacjonował łódzki dziennik.

Prezydenckie dożynki pod „białym domkiem”
Równie podniosła atmosfera towarzyszyła uroczystościom trwającym pod budynkiem kolonii. Po jego poświęceniu odbył się popis gimnastyczny uczniów szkoły powszechnej w Smardzewicach.

Pobyt I. Mościckiego w Smardzewicach uświetniono tego dnia również wiejskimi dożynkami. „Zwyczajem dorocznym wieś Smardzewice złożyła u stóp Pana Prezydenta piękny wieniec dożynkowy i sprezentowała tańce ludowe” – napisano w gazecie.

Dożynki te były swoistą namiastką ogólnopolskich dożynek prezydenckich, urządzanych przez poprzednie dwa lata w Spale. Nie odbyły się one tutaj w 1929 roku z powodu wyjazdu I. Mościckiego na I Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu.

Otwarty uroczyście przed 90 laty kolonijny budynek w Smardzewicach wtopił się w krajobraz tej wsi pod popularną nazwą „białego domku”. Przechodził zmienne koleje losu; po wojnie był m.in. siedzibą gromadzkiej rady narodowej, przedszkola i biblioteki. Odbywały się w nim także seanse kina objazdowego.

Dokonana ostatnio gruntowna przebudowa dawnej willi kolonijnej na prywatny hotel i restaurację niemal całkowicie zmieniła jej pierwotny kształt. O niezwykłej historii smardzewickiego „białego domku” świadczy jednak zachowana w jego holu tablica pamiątkowa z 1929 roku.

 

Złodziejskie łupy ukryte w łóżku i w… trumnie

Na zdjęciu: Fabryka Sukna Matys, Jakubowski i S-ka. Zdjęcie z pocz. lat 30. ub. wieku. Archiwum Mariana FronczkowskiegoW międzywojennym Tomaszowie często dochodziło do kradzieży tkanin wytwarzanych przez tutejsze fabryki. Niejednokrotnie dokonywały ich złodziejskie szajki, wyspecjalizowane w tej „branży”. Na początku lat 30. jednej z nich przewodził znany w mieście włamywacz Jan Woźniak. Tomaszowskiej policji udało się go ująć dopiero po kradzieży dokonanej 2 listopada 1932 roku w Fabryce Sukna Matys, Jakubowski i S-ka. Mieściła się ona przy ówczesnej ulicy Gustownej 50 (dziś ulica Konstytucji 3 Maja).

Jak napisano w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika” z 13 grudnia tegoż roku, złodzieje na czele z Woźniakiem w rekordowo krótkim czasie wywieźli ze wspomnianej fabryki aż kilkadziesiąt sztuk sukna o łącznej wartości 12 tys. zł. Na trop herszta całej szajki policjanci wpadli po zatrzymaniu na początku grudnia jednego z tomaszowskich krawców. W jego pracowni znaleziono część towarów, pochodzących z firmy „Matys, Jakubowski i S-ka”.

W obawie przed aresztowaniem Woźniak najpierw zbiegł, a potem zaczął tworzyć dla siebie alibi poprzez opłacanych sowicie fałszywych świadków. Jednocześnie zasięgał porad prawnych u różnych adwokatów (w tym warszawskich). O swojej niewinności próbował przekonać także… odwiedzając prokuratora i sędziego w Piotrkowie Trybunalskim.

„Kiedy i te manewry nie zdały się na nic, Woźniak powrócił w okolice Tomaszowa, gdzie został onegdaj (przedwczoraj – dop. A.K.) ujęty wraz ze swą kochanką, Florentyną Indyk. Przeprowadzona w mieszkaniu kochanków rewizja dała nadzwyczajne wyniki, znaleziono bowiem cały prawie łup, t.j. kilkadziesiąt sztuk sukna, które zakopane były w ogrodzie i bardzo sprytnie zamaskowane, zaś 2 sztuki przechowywane były w łóżku pod siennikiem. Przez zlikwidowanie herszta szajki Tomaszów zazna nareszcie spokoju” – wyrażała nadzieję łódzka gazeta.

Niezwykłe znalezisko w piwnicy stolarza
Bardziej niezwykłe i raczej makabryczne miejsce na ukrycie swojego łupu znaleźli złodzieje, którzy w końcu 1933 roku ukradli tuczoną świnię jednemu z mieszkańców Tomaszowa. Jak napisano w „Ilustrowanej Republice” z 1 lutego 1934 roku, po zabiciu tucznika na miejscu złodzieje wywieźli go w niewiadomym kierunku. Dopiero po pewnym czasie tomaszowscy policjanci ustalili, że sprawcami kradzieży byli: Aleksander Banaszczak i jego syn Józef. Pierwszy z nich był stolarzem, specjalizującym się w wyrobie trumien.

„Rewizje w mieszkaniu Banaszczaka nie dały wyniku pozytywnego. Dopiero podczas szczegółowego przeszukiwania piwnicy jeden z policjantów zainteresował się dużą trumną, ustawioną w kącie. Trumna ta podczas pierwszej rewizji nie nasuwała policji podejrzeń ze względu na to, że Banaszczak trudnił się produkcją trumien. Tymczasem – po zdjęciu wieka, ku wielkiemu zdziwieniu funkcjonariusza policji, okazało się, że w trumnie znajduje się… zabita świnia” – napisano w prasowej relacji.

Na koniec podano, że po przesłuchaniu świadków sąd wydał wyrok, skazujący Aleksandra Banaszczaka na 6 miesięcy więzienia, zaś jego ojca uniewinnił.

 

Krwawa zemsta na tomaszowskim sutenerze

Na zdjęciu: Ulica Warszawska w Tomaszowie. Okres międzywojenny. Archiwum Andrzeja Kobalczyka„Wczoraj w Tomaszowie o g. 8 wieczorem ul. Słoneczna zaludniła się niezliczonemi tłumami zwabionemi strzelaniną rewolwerową. Jak stwierdzono, odbył się tam krwawy samosąd, dokonany przez trzech osobników na niejakim Wacławie Krzysztofiku znanym władzom policyjnym sutenerze, zamieszkałym w Tomaszowie Mazowieckim przy ul. Słonecznej 7”. Tak zaczynał się sensacyjny artykuł zamieszczony 11 marca 1929 roku w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika”.

Napisano w nim, że wracający do domu Krzysztofik został napadnięty przez trzech osobników. Jeden z nich strzelił kilkakrotnie do napadniętego z rewolweru, raniąc go w brzuch, głowę i pierś. Ciężko ranny Krzysztofik został odwieziony przez pogotowie ratunkowe do szpitala miejskiego, gdzie wkrótce zmarł.

Energiczne śledztwo policji doprowadziło do szybkiego aresztowania sprawcy zabójstwa. Okazał się nim mieszkaniec Tomaszowa – Józef Zielenowski. Śledztwo wykazało również, że tego czynu dokonał wraz z dwoma przyjaciółmi. Nie chciał jednak ujawnić policjantom ich nazwisk.

„Zapytywany dlaczego dopuścił się tak karygodnego czynu, Zielenowski oświadczył, że zmuszony był zemścić się na Krzysztofiku za to, że uwiódł on siostrę jego, doprowadził ją do upadku moralnego, wreszcie uczynił z niej narzędzie lekkiego zarobku, czerpiąc z procederu przez nią uprawianego znaczne dochody. Zemstę planował od dawna. Wreszcie zdobywszy rewolwer i dobrawszy sobie kompanów pomocnych mu w tym dziele plany swe zrealizował i uczucie zemsty nasycił zamordowaniem Krzysztofika” – relacjonowała gazeta.

Ponadto poinformowała, że tomaszowscy policjanci podjęli intensywne działania w celu ustalenia nazwisk i aresztowania wspólników J. Zielenowskiego. Najprawdopodobniej uciekli oni z miasta.

Uciekła przez okno domu kataryniarza
Po roku Tomaszów obiegła wieść o innym przypadku zmuszania młodej kobiety do prostytucji. Na szczęście, nie miał on tragicznego finału, o czym doniesiono na łamach „Ilustrowanej Republiki” z 1 września 1930 roku.

Ta historia zaczęła się kilka dni wcześniej na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Do spacerującej nią 19-letniej łodzianki Cecylii Wolfstein podeszła ubrana elegancko kobieta z przystojnym mężczyzną. Nawiązali oni rozmowę z 19-latką oświadczając, że mają dla niej dobrą pracę w Tomaszowie.

„Wolfsteinówna, nie podejrzewając żadnego podstępu, udała się z nieznajomymi do Tomaszowa. Przybywszy do nowego miasta nieznajoma kobieta, jak się później okazało, niejaka Adela Warszawska, zaprowadziła ją do kataryniarza, zam. przy ul. Stolarskiej 5, gdzie usiłowała zmusić dziewuszkę do nierządu. Wczoraj rano Warszawska i jej amant Abram Jastrząb, postanowili wywieźć swą ofiarę do Warszawy. Korzystając z chwili, gdy nikogo nie było w pokoju, Celina Wolfstein wyskoczyła przez okno z parterowego mieszkania kataryniarza i pobiegła na posterunek policyjny” – napisano w gazecie.

Szybka interwencja policji doprowadziła do ujęcia sutenerskiej pary. W trakcie doprowadzania do komisariatu A. Jastrząb usiłował zbiec, jednak został schwytany.