„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
O szwedzkiej utracie i kaczce z wąwalskiej przepaści
„Było to bardzo dawno temu. Na Polskę napadli Szwedzi; rabowali i niszczyli wsie, dwory i kościoły. Jeden z oddziałów najeźdźców rozłożył się biwakiem na piaszczystym wzgórzu niedaleko mokradeł, wśród których znajdował się stary młyn i źródliska. Noc minęła spokojnie, lecz o świcie na obóz napadli Polacy. Długo trwała walka. Wreszcie Szwedzi osaczeni, nie mając innego wyjścia, zaczęli się cofać na bagna, które ich pochłonęły. Odtąd mokradła te wraz ze źródliskami i młynem nazwano Utratą’’.
Tak pochodzenie nazwy osady sąsiadującej z Niebieskimi Źródłami, a w 1958 roku przyłączonej do Tomaszowa, wyjaśniała ludowa opowieść, zanotowana przez wybitnego etnografa, twórcę i kustosza Muzeum Regionalnego w Tomaszowie – Jana Piotra Dekowskiego. Tę mało dzisiaj znaną wersję podania o słynnym tomaszowskim „cudzie natury” zwarł w swoim artykule, zamieszczonym w sierpniu 1961 roku na łamach miesięcznika „Poznaj Swój Kraj”. Autor odwołał się do XVIII-wiecznych dokumentów, potwierdzających istnienie przy tych źródłach osady młyńskiej Utrata. Niektóre przekazy wywodziły ją od nazwiska właściciela owego młyna bądź od nazwy przylegającej do niego karczmy. Jak widać, jeszcze inni powiązali nazwę Utraty z najazdem Szwedów na Polskę. Żołnierze jednego z ich oddziałów mieli jakoby właśnie tutaj utracić życie.
Jak wiadomo, szwedzki „potop” stał się również inspiracją do bardziej znanej i chętnie dzisiaj przytaczanej legendy o powstaniu tomaszowskich źródeł. Według niej w tym miejscu stała niegdyś kaplica. Pewnego dnia dotarł do niej oddział Szwedów. Gdy zaczął padać deszcz, weszli do kaplicy wraz końmi. Ponieśli za to srogą karę; w środku nocy kaplica wraz ze szwedzkimi żołdakami i ich końmi zapadła się pod ziemię. W miejscu tym wytrysnęły źródła, zachwycające po dziś dzień niezwykłą, błękitną barwą.
W artykule sprzed 56 lat J. P. Dekowski przytoczył jeszcze jedną, ciekawą opowieść o tomaszowskich źródłach, zasłyszaną od okolicznych mieszkańców. Mówiła ona o kaczce wędrującej do nich podziemnymi szczelinami z „przepaści wąwalskiej”. Istotnie na terenie wsi Wąwał, położonej w gminie Tomaszów znajduje się tzw. ponor, do którego spływa woda z najbliższej okolicy. Ginie ona w szczelinach zalegających pod ziemią skał wapiennych, by zasilić niedalekie Niebieskie Źródła. Obydwa te miejsca ludowa opowieść połączyła poprzez wędrującą kaczkę.
Ponadto w swoim artykule J. P. Dekowski napisał o ustanowieniu w 1961 roku rezerwatu przyrody na Niebieskich Źródłach. Opracowany wtedy projekt uporządkowania źródeł obejmował m.in. zwiększenie zadrzewienia i oczyszczenie rozlewisk. W celu odcięcia dostępu na wyspy rozebrano drewniane pomosty, zbudowane podczas okupacji niemieckiej.
Na zdjęciu: Pomost na Niebieskich Źródłach – zdjęcie z lat 50. ub. wieku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka.
Architektoniczne wizje na hrabskim polu i smugach
Miejsce, na którym obecnie budowana jest tomaszowska hala lodowa, było jeszcze do niedawna nazywane przez mieszkańców pobliskiej Brzustówki „hrabskim polem”. Istotnie, ten rozległy nadpilicki teren należał kiedyś do hrabiów Ostrowskich. Już w okresie międzywojennym uznano, że znakomicie nadaje się on do celów rekreacyjnych. Jego nową funkcję zapoczątkowało wybudowanie w 1929 roku przystani Tomaszowskiego Towarzystwa Wioślarskiego na lesistej działce, ofiarowanej przez hrabiego Jana Krystyna Ostrowskiego.
W latach 60. ubiegłego wieku powstała koncepcja urządzenia rekreacyjnych stawów na sąsiadującym z przystanią podmokłym terenie dawnego starorzecza Pilicy, nazywanym potocznie „smugami”. W tym celu sprowadzono nawet pływającą pogłębiarkę, ale po pewnym czasie tych planów zaniechano. Kolejny pomysł na wykorzystanie tych terenów, wysunięty na początku lat 70., odznaczał się wielkim rozmachem. Dokładnie w miejscu budowanej obecnie hali lodowej miał wyrosnąć cały kompleks obiektów sportowo-rekreacyjnych.
Jego wizję przedstawiono w dzienniku „Głos Robotniczy” z 25 kwietnia 1973 roku. W artykule, zilustrowanym rysunkową wizją przyszłego kompleksu, napisano, że miał on powstać głównie staraniem ówczesnych Zakładów Włókien Chemicznych „Wistom”. Całkowity koszt przedsięwzięcia oszacowano na blisko 84 mln zł, z czego ponad połowa miała pochodzić z tychże zakładów. Projekt opracowany przez warszawskich architektów na czele z dr. arch. Wojciechem Zabłockim – wybitnym architektem, a zarazem znakomitym szermierzem – olimpijczykiem, robił duże wrażenie.
„W pierwszym etapie budowy wzniesiona zostanie hala sportowa z obiektami towarzyszącymi. W większej części hali powierzchnię 12 tys. m. kw. zajmą m.in. boiska do piłki ręcznej, koszykówki, siatkówki, ring bokserski, plansze szermiercze, zaś pod trybunami – sala ćwiczeń siłowych. W pozostałej części obiektu mieścić się będzie hala basenów krytych, a w niej basen uniwersalny o wymiarach 25 na 12,5 m z wydzielonym miejscem do skoków z trampoliny. Przewidziano też osobny basen dla dzieci” – donosiła łódzka gazeta.
Wśród projektowanych pomieszczeń wymieniono również saunę z masażem wodnym i kawiarnię. Na widzów w obu częściach hali miało czekać półtora tysiąca miejsc. W wyniku drugiego etapu budowy obok hali sportowej miały powstać dwa baseny odkryte wraz z budynkiem stacji oczyszczania wody. Jeden z basenów miał mieć wymiary olimpijskie.
Prace budowlane miały się rozpocząć w kwietniu 1974 roku i potrwać trzy lata. Tych ambitnych zamiarów jednak nie zrealizowano. Podobnie stało się z budową stadionu sportowego, rozpoczętą później na nadpilickich błoniach, jak też z koncepcją zlokalizowania tutaj aquaparku.
Na zdjęciu: Projekt kompleksu sportowo-rekreacyjnego z 1973 roku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Piasek z Białej Góry do huty szkła na… Józefowie
Już przed wojną myślano o wybudowaniu huty szkła w bliskim sąsiedztwie kopalni piasku kwarcowego Biała Góra. Wzmiankę o tym zawierał artykuł zamieszczony 3 września 1934 roku w „Kuryerze Literacko-Naukowym”, będącym dodatkiem do wydawanego w Krakowie wysokonakładowego dziennika „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. Autorem artykułu, zatytułowanego: „Kopalnia najlepszego piasku kwarcowego w Polsce”, był tomaszowski etnograf, twórca i kustosz tutejszego muzeum regionalnego – Jan Piotr Dekowski.
Stwierdził on, że białogórska kopalnia piasku kwarcowego, istniejąca już od 1921 roku i będąca główną dostawczynią surowca dla przedsiębiorstw hutniczych, była jeszcze mało znana w Polsce. Jednak zdaniem autora ze wszech miar zasługiwała na uwagę i docenienie. „Badania laboratoryjne Politechniki Warszawskiej wykazały, że wartość tego piasku jest niepowszechna i że w zupełności zastąpić może dotychczas sprowadzany z zagranicy, szczególnie z Saksonji. Coprawda, nie należy on do tych piasków, co to posiadają stuprocentową zawartość krzemionki. Choć ma tylko 99,9 %, to jednak nadaje się w całej rozciągłości do zastosowania w przemyśle szklanym, żelaznym, ceramicznym i białoskórniczym” – podkreślił korespondent popularnego „IKC-a”.
Napisał dalej, że początkowo eksploatacja tego piasku odbywała się prymitywnymi metodami i w niewielkich rozmiarach. Na początek uruchomiono kilka płuczek w korycie Pilicy. Oczyszczony tym sposobem piasek transportowano wozami konnymi do stacji kolejowej na Jeleniu. W 1924 roku przedsiębiorstwo zostało znacznie rozbudowane i zmechanizowane. W kopalni uruchomiono specjalną płuczkę mechaniczną, a następnie wybudowano 6-kilometrowy tor kolejki wąskotorowej do Jelenia.
„Doły kopalniane z dnia na dzień coraz bardziej wdzierały się w głąb wyżyny Małopolskiej, wypierając nieubłaganie wiekowe prawie sosny i coraz bardziej pogłębiały się ich dna. W ciągu 13 lat zdołano z zupełnej głuszy leśnej, sterczącej u wichrowatej serpentyny rz. Pilicy, uczynić ośrodek pracy i wydostać z jej głębin to, co posłużyło za istotną podwalinę pod hutnictwo szklane w Polsce, które warunkowane było od wielu lat głównie materiałem z zagranicy. A więc piasek z tutejszych złoży jest na razie jedynym w całej Polsce o tak wysokim poziomie krzemionki (…) Zaczęto nawet wtedy myśleć o tem, aby w pobliskim Józefowie uruchomić szklaną hutę” – napisał J. P. Dekowski.
Do tej idei powrócono, choć w zmodyfikowanej postaci, po prawie 80 latach. Mowa tu o uruchomionej w 2010 roku pod Ujazdem wielkiej hucie szkła płaskiego „Euroglas”, wykorzystującej do produkcji piasek z Białej Góry.
Na zdjęciu: Początki kopalni Biała Góra (zdjęcie z pocz. lat 20. ub. wieku). Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Masło w gałgankach i plucie na podłogę
Handel żywnością na targowiskach w międzywojennym Tomaszowie częstokroć urągał elementarnym wymogom higieny. Duże zagrożenie dla zdrowia kupujących stwarzało choćby nagminnie praktykowane przez przekupki zawijanie masła bądź sera i twarogu w rozmaite szmatki. Były one często siedliskiem różnego rodzaju bakterii. Temu procederowi postanowili wydać walkę miejscowi stróżowie prawa. O konieczności przestrzegania przepisów sanitarnych przez handlujących nabiałem i karach grożących za ich naruszanie mówiły prasowe enuncjacje tomaszowskiego Komisariatu Policji Państwowej.
Jedna z nich ukazała się na łamach „Głosu Tomaszowskiego” z 27 lipca 1929 roku pod wielce wymownym tytułem: „Kary za nabiał w gałgankach”. Napisano, że miejscowy komisariat policji już dwukrotnie zwracał się poprzez tą gazetę do handlujących nabiałem, żeby zaprzestali owijania masła i serów w płócienne szmatki. Należało je zastępować higienicznym i tanim papierem woskowanym.
„Niestety, jak już pisaliśmy w naszym ostatnim sprawozdaniu „Z rynku”, sprawa ta nie poprawiła się wcale; produkta sprzedawano w dalszym ciągu owinięte w wysoce nieapetyczne gałgany i wieśniacy udawali zdziwienie, gdy czyniono im z tego tytułu zarzuty. Z zadowoleniem donosimy, że policja wypowiedziała ostrą walkę niechlujstwu naszych dostawców bajecznie drogiego masła i z dniem 7 b.m. rozpocznie regularną i ścisłą kontrolę w tym kierunku nakładając surowe mandaty karne. Przepis ten będzie miał jeszcze jedną dobrą stronę, a mianowicie masło zapakowane w papier woskowy będzie można zważyć, przekonując się czy posiada przepisowy kilogram wagi; dotychczas zaś grube i mokre szmaty utrudniały to sprawdzenie” – donosiła tomaszowska gazeta.
Czynione wówczas starania o podniesienie stanu higieny w mieście przybierały czasem formy zakrawające na mimowolny humor. Zwracał na to uwagę artykuł pt. „Dziwolągi (Głos w sprawie estetycznego wyglądu Tomaszowa)”, zamieszczony w „Echu Mazowieckim” z 31 lipca 1927 roku. Skrytykowano w nim wygląd szyldów i wywieszek reklamujących tomaszowskie sklepy i warsztaty rzemieślnicze. Wiele z nich raziło brzydotą i niegramatyczną treścią. Zdarzały się także śmieszne lapsusy językowe.
„Oto u pewnego masarza z początkiem ulicy Marszałka Piłsudskiego znajduje się takie wezwanie: „Nie pluć na podłogę, bo plwocina jest roztargnięciem suchot”. A na białej ścianie ulicy Przeskok widnieją olbrzymie litery napisu: „Wzbrania się robienia nieczystości”. Zatem nikt nikomu nie wzbrania, lecz ktoś się wzbrania robić nieczystość. Może się wstydzi, a może chce, a nie może, – dość, że się wzbrania. Dobrze, ale co to kogo może obchodzić? Czyż zaraz trzeba o tem pisać i to tak dużemi literami?” – dywagował ironicznie tomaszowski tygodnik.
Na zdjęciu: Stragany na Pl. Kościuszki w Tomaszowie (zdjęcie z lat międzywojennych). Zbiory Jerzego Pawlika
Medal od ministra dla 13-letniego bohatera
Pilica w okresie letnim pochłaniała kiedyś o wiele więcej ofiar niż obecnie. Działo się tak za sprawą o wiele głębszego i szybszego niż dzisiaj nurtu rzeki. W połączeniu z brakiem rozwagi, jak też brawurą zażywających kąpieli dawało to często tragiczne skutki. Znamienny przy tym jest fakt, iż ofiarami Pilicy częściej byli przyjezdni niż miejscowi.
Świadczyła o tym choćby notatka zamieszczona w tygodniku „Echo Mazowieckie” z 24 lipca 1927 roku. Poinformowano w niej o utonięciu w Pilicy koło Niebieskich Źródeł mieszkańca Łodzi – Lucjana Rybiałka. Przyjechał do grot w Nagórzycach z wycieczką prowadzoną przez łodzianina – Bolesława Sosnowskiego. W powrotnej drodze, prowadzącej brzegiem Pilicy, kierownik wycieczki pozwolił jej uczestnikom zażyć kąpieli w rzece.
„Odważny Rybiałek jeszcze z jednym łodzianinem pierwsi skoczyli do wody. Pozostali na brzegu natychmiast zauważyli tonących – jednego zdołali wyratować, zaś Rybiałek poszedł na dno, a poszukiwanie jego ciała do dziś jest bezskuteczne. Powyższy wypadek powinien by dostateczną przestrogą dla naszych „wycieczkowiczów” – że z rwącą wodą Pilicy niema zabawek – tembardziej jeżeli się nie zna jej głębi. W miejscu, gdzie utonął Rybiałek woda jest bardzo głęboka” – przestrzegała tomaszowska gazeta.
Szczęśliwszy finał miało zdarzenie, do którego doszło na tomaszowskim odcinku Pilicy rok później. Opisano je na łamach łódzkiego dziennika „Echo” z 23 października 1928 roku. Miejscem tego zdarzenia był wysoki i urwisty brzeg Pilicy, na którym bawiło się dwoje małych dzieci. W pewnej chwili piaszczysty nasyp podmyty przez wodę osunął się wraz dziećmi do rzeki. Działo się to na oczach przechodzących obok dorosłych. Niestety, nikt z nich nie miał tyle odwagi, aby wskoczyć do wody i uratować dzieci od niechybnej śmierci.
„W tej chwili nadszedł 13-letni Jan Chałubiński, zamieszkały w pobliżu i nie namyślając się ani chwili odważnie wskoczył do wody, ratując omdlałe już dzieci. Po zastosowaniu sztucznego oddychania udało się przywrócić dzieci do przytomności. Wiadomość o niezwykłym czynie bohaterskiego chłopca błyskawicznie rozbiegła się po całem mieście, a Komendant Policji w Tomaszowie p. Chrościcki zwrócił się za pośrednictwem starostwa do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z wnioskiem o odznaczenie Chałubińskiego” – donosiła łódzka gazeta.
Napisała dalej, że minister przychylnie odniósł się do tego wniosku, przysyłając medal za wykazaną odwagę wraz z dyplomem dla Janka Chałubińskiego i polecając uhonorować go w sposób uroczysty. Tak też uczyniono; udekorowanie bohaterskiego chłopca odbyło się 21 października tegoż roku na Placu Kościuszki w obecności władz państwowych oraz uczniów szkół powszechnych i mieszkańców Tomaszowa.
Na zdjęciu: Kąpiel w Pilicy koło Niebieskich Źródeł (okres międzywojenny). Zbiory Andrzeja Kobalczyka