Kulisy „katastrofy ekologicznej” sprzed 87 lat. Śnięte ryby i zaplombowane studnie. Trujące kwasy z Niewiadowa zagroziły Warszawie?
Atmosfera grozy zapanowała w styczniu 1930 roku w nadrzecznych miejscowościach położonych między Niewiadowem koło Ujazdu a Warszawą. Najbardziej uwidoczniła się ona na brzegach Słomianki i Czarnej. Władze zakazały czerpania wody z tych rzek. W odległości jednego kilometra od ich brzegów policja zaplombowała wszystkie studnie i ustawiła przy nich specjalne posterunki. Przestrzegano przed używaniem wody z tych studni do picia, a nawet do pojenia zwierząt. Miejscowej ludności, a także mieszkańcom Łodzi odradzano kupowania i jedzenia ryb złowionych w wymienionych rzekach. Narastająca z dnia na dzień psychoza strachu przenosiła się znad obydwu rzek także nad Pilicę i Wisłę, aby dotrzeć aż do Warszawy!
A wszystko zaczęło się od wypadku, do którego doszło 11 stycznia tegoż roku w Polskich Zakładach Chemicznych „Nitrat”, zbudowanych siedem lat wcześniej w Niewiadowie. Produkowano w nich materiały wybuchowe dla polskiej armii i górnictwa. W sobotni ranek doszło tutaj do rozszczelnienia zbiornika, z którego wyciekła mieszanka kwasów siarkowego i azotowego. Trująca ciecz dostała się do przepływającej obok strugi, a następnie wpłynęła w Ujeździe do Słomianki. Z kolei przedostała się nią do pobliskich stawów rybnych, należących do hrabiego Jana Krystyna Ostrowskiego. Dopiero, kiedy na ich powierzchni pojawiły się martwe ryby, wszczęto alarm. Szybko skojarzono zatrucie ryb z niewiadowskim „Nitratem”.
Pierwsze informacje o tym wydarzeniu dotarły do wiadomości publicznej w poniedziałek za pośrednictwem łódzkiej prasy. Pojawiły się na czołowych miejscach pierwszych stron tych gazet i od razu były utrzymane w dramatycznym i sensacyjnym tonie. Pierwsze, szczątkowe fakty mieszały się z wieloma domysłami. Przykładem może służyć informacja zamieszczona 13 stycznia przez łódzki dziennik „Echo”.
Poinformował on, że w zakładach w Niewiadowie z nieustalonych jeszcze przyczyn pękł zbiornik, z którego wypłynęło 16 tysięcy litrów trującego kwasu. Spłynął on do rzeczki Czarnej zatruwając ją. Wskutek zatrucia wyginęły w rzece ryby i masami wypłynęły na powierzchnię wody. „Z ramienia województwa wysłano specjalną komisję celem zabezpieczenia ludności od zatrucia się. Straty wynoszą z górą 125.000 złotych. Zachodzi podejrzenie, że zbiornik został umyślnie uszkodzony przez jednego z robotników, niedawno zwolnionego z zakładów” – snuła przypuszczenia łódzka gazeta.
Nieco inny opis i przyczynę wypadku podał tego samego dnia dziennik „Hasło Łódzkie”. Napisał, że w Niewiadowie nastąpił wybuch cysterny z kwasami. Jego zawartość popłynęła aż do Pilicy, zatruwając wielką ilość ryb. Według władz policyjnych przyczyną wybuchu miało być zbytnie nagromadzenie się gazów w zbiorniku. „Jednocześnie władze ostrzegają ludność przed nabywaniem ryb pochodzących z zatrutej wody, zachodzi bowiem przypuszczenie, że żądni zysku rybacy i handlarze będą usiłowali podać na rynek zatrute ryby”.
Następny dzień przyniósł na łamach łódzkiej prasy nieco więcej szczegółów o tym wypadku. Donosiły o nim kolejne gazety, nadając mu już wręcz katastrofalny wymiar! Jak podała we wtorkowym wydaniu „Ilustrowana Republika”, okoliczni mieszkańcy wyławiali martwe ryby z wody i sprzedawali je handlarzom. Zaistniały poważne obawy, iż poprzez nich zatrute ryby mogły się również dostać do Łodzi. Dlatego władze zarządziły kontrolę łódzkich targowisk.
Jednocześnie gazeta poinformowała, że Urząd Wojewódzki w Łodzi wysłał do Niewiadowa specjalną komisję celem ustalenia przyczyn pęknięcia zbiornika z kwasami. Powtórzono wersję o celowym uszkodzeniu go przez robotnika, który niedawno miał wyjść z więzienia. „Robotnik ów obecnie znikł z Niewiadowa i władze, mimo zarządzonych poszukiwań, dotychczas nie zdołały ustalić miejsca jego pobytu” – donosiła „Ilustrowana Republika” w swoim wtorkowym wydaniu.
Następnego dnia poinformowała, że we wtorek na rynku łódzkim ukazała się pewna ilość śniętych ryb, pochodzących z okolic dotkniętych zatruciem. Władze natychmiast odebrały je sprzedającym. Powołując się na ustalenia wspomnianej wcześniej komisji gazeta zdementowała swoją informację o umyślnym uszkodzeniu zbiornika, podając jako przyczynę nadmiernie ciśnienie w zbiorniku. Opisała także podjęte działania w celu powstrzymania przepływu kwasów. Miało temu służyć m.in. ustawianie prowizorycznych tam i specjalnych sieci do wyławiania martwych ryb. Były one natychmiast zakopywane.
„W promieniu 1 km, wzdłuż całej rzeczki zakazano czerpać wodę ze studzien. W niektórych miejscowościach studnie opieczętowano dla uniemożliwienia dalszego czerpania z nich wody. Do miejscowości tych zarządzono dowóz wody z innych niezatrutych studzien. W Tomaszowie Mazowieckim, Antolinie, Ujeździe, Rokicinach, Tobiaszach, Komorowie i Niewiadowie ludność, nie wiedząc, czy woda jest zatruta od dwóch dni nie używa jej do picia i nie daje zwierzętom. W najbardziej zagrożonych miejscowościach pełnią w dalszym ciągu służbę specjalne posterunki policyjne, które nie dopuszczają miejscowej ludności do studzien, a jednocześnie wyławiają z wody zatrute ryby” – opisywano w łódzkim dzienniku coraz bardziej dramatyczną sytuację.
Odczuli ją także mieszkańcy stolicy. Mówił o tym krzyczący tytuł u góry strony tytułowej łódzkiej popołudniówki „Express Wieczorny Ilustrowany” z 14 stycznia: „Zatruta Wisła w Warszawie. Wodociągi wstrzymały czerpanie wody, w obawie zatrucia ludności stolicy”. Opisując wielorakie konsekwencje wycieku trujących kwasów z niewiadowskich zakładów łódzki „Express” przewidywał, że dotrą one poprzez Pilicę i Wisłę także do Warszawy. Trująca fala miała się tutaj pojawić w środowe południe.
„Na rozkaz ministerstwa spraw wewnętrznych od wczoraj wieczorem wodociągi warszawskie zamknęły dopływ wody czerpanej z Wisły. Warszawa posiada tymczasem zapas wody w t. zw. „osadnikach” rezerwowych i w rezerwowych filtrach, jednakże około południa da się odczuć brak wody. Dyrekcja wodociągów przypuszcza, że zatruta fala przepływać będzie około trzech godzin, gdyż szybkość wody w Wiśle wynosi 1 metr na sekundę – wyjaśniał warszawski korespondent łódzkiej gazety.
Następnego dnia na obu warszawskich brzegach Wisły zgromadziły się tłumy ciekawskich, by obserwować przepływ zatrutej wody. Spotkał ich jednak duży zawód. Donosiło o tym łódzkie „Echo” w zamieszczonej 15 stycznia lakonicznej notatce pt. „Warszawianie wyprowadzeni w pole przez rzekę Wisłę”. Okazało się, że woda mająca zawierać kwasy z Niewiadowa przepłynęła przez Warszawę dwa dni wcześniej, a badania chemiczne nie wykazały w niej żadnych substancji trujących. „Zgromadzona na brzegach gawiedź dowiedziawszy się o „wcześniejszej ucieczce” wody rozeszła się zawiedziona do domów” – donoszono ze stolicy.
Rozdmuchana przez żądną sensacji prasę niewiadowska „katastrofa ekologiczna” sprzed 87 lat w rzeczywistości miała o wiele mniej groźne rozmiary i skutki. Ustalono, że przyczyną rozszczelnienia żelbetonowego zbiornika z kwasami było pęknięcie ołowianej blachy pokrywającej jego wnętrze. Trujące substancje rozcieńczyły się w rzecznej wodzie i przestały być groźne już po dotarciu do Ujazdu. Zatruciu uległy tylko ryby w ujezdzkim stawie hrabiego Ostrowskiego.
Trafnym komentarzem do tej historii był tytuł w łódzkim „Głosie Porannym” z 16 stycznia 1930 roku: „Tam, skąd wypłynęła „trucizna” i gdzie maleńka mysz zrodziła górę plotek o klęsce spadłej na wodę, ryby i ludzi”.
Andrzej Kobalczyk
P.S. Autor dziękuje Panu Wiesławowi Strzeleckiemu za pomoc w zgromadzeniu materiałów źródłowych do niniejszego artykułu.
Na zdjęciach:
1. Oddział nitracji trotylu w Niewiadowie (okres międzywojenny)
2. Młyn wodny na Słomiance w Ujeździe (okres międzywojenny)
Archiwum Andrzeja Kobalczyka