„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Wielkie manewry trwały także nad Pilicą
Głośnym echem w kraju i za granicą odbiły się wielkie, międzynarodowe manewry wojskowe „Anakonda-16”, przebiegające w dniach 7-17 czerwca na terenie całej Polski. Jednym z bardziej spektakularnych elementów tych manewrów była przeprawa wojsk mostem pontonowym, zbudowanym na Wiśle pod Toruniem. Równo 90 lat temu podobne ćwiczenia odbywały się nad Pilicą, na której saperzy również urządzili pontonową przeprawę. Donosiła o tym łódzka gazeta „Rozwój” w wydaniu z 6 września 1926 roku w relacji pt.: „Wielkie manewry 7-ej dywizji’.
Odbyły się one nad Pilicą w okolicach Tomaszowa i Inowłodza z udziałem wszystkich rodzajów broni wspomnianej dywizji piechoty, mającej dowództwo w Częstochowie, a należącej do Okręgu Korpusu Nr IV w Łodzi. Oddziały 7 dywizji częstochowskiej przybyły na manewry z obozu ćwiczebnego w Baryczu pod Końskimi. Nad Pilicą spotkały „nieprzyjaciela” pozorowanego przez kompanie strzeleckie 28 Pułku Strzelców Kaniowskich z Łodzi (należącego do 10 Dywizji Piechoty), powracające z poligonu w Raduczu.
Jak podano w relacji prasowej: „Celem manewrów było zapoznanie wojska ze współdziałaniem wszystkich rodzajów broni według najnowszej taktyki i techniki. Z 2- na 3-go września w nocy pułki piechoty przeforsowały Pilicę na pontonach, zaś tabory i artylerja przejechały przez zbudowany most pontonowy na rzece. Oddziały wyżej wspomniane posuwały się pod ogniem artylerji „nieprzyjacielskiej” i karabinów maszynowych. Z nastaniem dnia został wyparty „nieprzyjaciel” ze swych stanowisk zaś takowe zostały zajęte przez oddziały 7 dywizji piechoty”.
Po przeprowadzonych manewrach odbyła się tradycyjna defilada wszystkich oddziałów przed kierującym ćwiczeniami zastępcą dowódcy Okręgu Korpusu IV – gen. dyw. Ignacym Ledóchowskim i wyższymi oficerami sztabowymi. Po defiladzie generał zwołał wszystkich oficerów biorących udział w „walce” oraz rozjemców w celu omówienia przebiegu manewrów oraz zachowania się oddziałów podczas przeprawy przez Pilicę, jak też ich marszu pod ogniem artylerii. „Planowo przeprowadzone działania przy użyciu wszystkich rodzajów broni dały dokładny obraz techniki nowoczesnego postępowania wojennego. Po omówieniu oddziały poszczególne otrzymały jednodniowy wypoczynek, poczem pomaszerowały pułki do swych stałych miejsc postoju” – napisała łódzka gazeta na koniec relacji z nadpilickich manewrów.
W uzupełnieniu do niej można dodać, że 7 DP stoczyła w dniach 1-2 września 1939 roku ciężkie i krwawe boje z Niemcami w obronie Ziemi Częstochowskiej. Szczególnym bohaterstwem w walkach pod Złotym Potokiem wykazał się należący do niej 25 Pułk Piechoty, stacjonujący przed wojną w Piotrkowie Trybunalskim.
Jak posąg króla Sobieskiego Pilicą popłynął…
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli starej Warszawy jest kamienny posąg króla Jana III Sobieskiego, znajdujący się w Łazienkach Królewskich na popularnej Agrykoli. Powszechnie wiadomo, że monument, przedstawiający sławnego monarchę na koniu tratującego Turków, został wykonany na zlecenie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Uroczyste odsłonięcie pomnika odbyło się we wrześniu 1788 roku dla uczczenia przypadającej wtedy 105 rocznicy wiktorii wiedeńskiej. Mało kto jednak wie dzisiaj o tym, że do powstania tak niezwykłego pomnika przyczyniła się również… Pilica. To właśnie tą rzeką niespełna 230 lat temu popłynął wykuty w kamieniu posąg zwycięzcy spod Wiednia.
Zaskakującą informację o tym fakcie odnalazłem niedawno w artykule pt. „Kult ostatniego króla polskiego dla obrońcy Wiednia i chrześcijaństwa”, zamieszczonym w wydaniu „Kuryera Literacko-Naukowego” z 19 sierpnia 1929 roku. Można w nim m.in. przeczytać: „…projekt posągu zrodził się w umyśle króla w setną rocznicę odsieczy wiedeńskiej (tj. w 1783 roku – dop. A.K.). Prace nad wydobyciem ogromnego głazu, z którego miał rzeźbiarz Pinck stworzyć dzieło swoje z kamieniołomu w Szydłowcu trwały od końca r. 1786 do wiosny roku następnego i dopiero wtedy zaczęło się przewożenie statuy z Szydłowca do Przytyka, o 3 mile od Pilicy, następnie do Pilicy, a stąd drogą wodną Pilicą i Wisłą do Warszawy”.
Jak z powyższego wynika, wykuty z szydłowieckiego piaskowca ogromny posąg przemierzył niemal całą Pilicę – od położonego blisko jej źródeł miasteczka Pilica, aż do Wisły! Prawdopodobnie posłużył do tego specjalnie zbudowany na tę okazję drewniany prom. Z pewnością była to niezwykła, jak na tamte czasy, operacja techniczna. „Transportem kierował architekt królewski, Fontana z pomocą J. Wasiutyńskiego, ekonoma kozienickiego. Jak wielkie mieli trudności do pokonania i jak kosztowna była podróż statuy, dowiadujemy się z ich własnych listów i rachunków” – donosiła z nieskrywanym podziwem przedwojenna gazeta.
Do tych informacji warto dodać, że pomysł takiego pomnika powstał jeszcze za życia Jana III Sobieskiego i już wtedy w kamieniołomie szydłowieckim przygotowano do tego wstępnie obrobiony blok piaskowca. Po latach to w nim mistrz kamieniarstwa – Franciszek Pinck wykuł wspomniany na wstępie posąg według projektu Andre’a Le Bruna – nadwornego rzeźbiarza „króla Stasia”. Wysoka na cztery metry rzeźba została ustawiona w 1788 roku na kamiennym moście, przebudowanym na tę okazję według projektu wybitnego architekta doby stanisławowskiej – Dominika Merliniego. Był to drugi, po kolumnie Zygmunta, pomnik wolnostojący w Warszawie.
Tragiczny finał niechcianej miłości na Pilicznej
Czołowe miejsce pierwszej strony wychodzącego w Tomaszowie tygodnika „Echo Mazowieckie” w wydaniu z 5 czerwca 1927 roku zajął artykuł pt. „Tragiczny wypadek”. Za banalnym pozornie tytułem kryła się jednak wstrząsająca historia, mogąca także dzisiaj stanowić kanwę do książki lub filmu z gatunku chwytających za serce romantycznych tragedii.
Sensacja pomieszana ze zgrozą przebija już z pierwszych zdań artykułu: „Dnia 1 czerwca r. b. o godz, 8.30 rano przy ul. Pilicznej 2 (I piętro) w mieszkaniu lekarza-dentysty D-ra Rotenberga miała miejsce potworna zbrodnia i samobójstwo. (…) Dwudziestoletni Ignacy Engel ciężko zranił w głowę córkę D-ra Rotenberga pannę Zofję; kula utkwiła w mózgu – poczem drugą kulą odebrał sobie życie. Panna Zofja w ciągłych konwulsjach, nieprzytomna męczyła się do następnego dnia i o godzinie 6. 55 minut zasnęła na zawsze”.
Ta tragedia wywołała wielkie wrażenie i przygnębienie wśród mieszkańców Tomaszowa. Trzeba bowiem wiedzieć, że ojciec zamordowanej dziewczyny – Owsiej Rotenberg był w mieście znaną i szanowaną postacią. Był nie tylko wziętym lekarzem-stomatologiem, prowadząc gabinet dentystyczny w narożnej kamienicy u zbiegu ówczesnych ulic: Pilicznej (późniejsza ul. Prezydenta Mościckiego) i Św. Antoniego. Udzielał się także na niwie społecznej i samorządowej; przez kilka kadencji sprawował mandat miejskiego radnego z ramienia Stronnictwa Żydów Postępowych.
Sprawca opisywanej tragedii był technikiem dentystycznym, zatrudnionym od kilku lat w gabinecie doktora Rotenberga, sąsiadującym z jego mieszkaniem. Feralnego dnia, korzystając z nieobecności ojca, I. Engel wszedł do sypialni jego córki Zofii. „Zastał ją śpiącą, zamknął jedne drzwi na klucz, a drugie ściągnął drutem, uniemożliwiając wejście służącej, która sprzątała w pokoju przyjęć. I odegrał się straszny dramat.” – relacjonowała tomaszowska gazeta.
Młodzieniec strzelił prosto w czoło śpiącej dziewczyny, a następnie popełnił samobójstwo. Denata odwieziono do kostnicy, a dziewczyna z kulą tkwiącą w mózgu trafiła do tomaszowskiego szpitala. Mimo wysiłków miejscowych i łódzkich lekarzy nie udało się jej uratować. Okazało się, że do tego strasznego czynu popchnęła I. Engela jego nieodwzajemniana, a przy tym mocno skrywana miłość do córki doktora.
Tę poruszającą i dziś już zapomnianą historię, odnalezioną z pomocą tomaszowskiego kolekcjonera – Tadeusza Zarębskiego, warto zilustrować unikatowym zdjęciem z okresu międzywojennego. Widniejąca na nim narożna kamienica uległa doszczętnemu spaleniu w styczniu 1945 roku. Na jej miejscu powstał budynek mieszczący dzisiaj dom handlowy „Tomasz”.