„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno)
Tomaszowskie cuda przyrody utrzymane „obrzydliwie”
Nagórzyckie groty, dzięki zaadaptowaniu przed pięciu laty na podziemną trasę turystyczną z prawdziwego zdarzenia, stały się turystyczną „perełką” Tomaszowa. Wcześniej były bardzo zaniedbane, a ich zwiedzanie stanowiło nie lada wyzwanie dla śmiałków. Narzekano na to już w okresie międzywojennym, o czym świadczy relacja Jana Klimka pt. „Moja wycieczka w okolice Tomaszowa Mazowieckiego”, zamieszczona w trzech kolejnych wydaniach tygodnika „Gazeta Pabianicka” z lipca i sierpnia 1936 roku.
Autor, pochodzący z Łodzi, przyjechał na zaproszenie swojego znajomego do Smardzewic i stąd wyruszał z nim na rowerowe wycieczki do najciekawszych miejsc w tej okolicy. Któregoś dnia, przeprawiwszy się promem przez Pilicę, dotarli do nagórzyckich grot. „W stromej ścianie widać kilka ciemnych dziur, wchodzimy do jednej z nich – ogarnia nas miły chłód, lecz i egipskie ciemności. Zapalamy świece i ruszamy w głąb. Pieczary są wysokie tak, że możemy śmiało i swobodnie posuwać się naprzód. Mamy wrażenie, że jesteśmy w jakimś zaklętym zamczysku. Olbrzymie komnaty o łukowatych szarych sklepieniach, opartych na wcale regularnych słupach, wyglądają jak jakieś królewskie komnaty” – pisał z zachwytem autor relacji.
Jego doznania mocno jednak osłabił panujący wszędzie bród i nieporządek. Bardzo niechlujnie wyglądały zwłaszcza wejścia do jaskiń, przesłonięte stertami piachu i śmieciami. „Groty i pieczary nagórzyckie warto zobaczyć. Utrzymane są jednak obrzydliwie, nie wiem czyja w tem wina, lecz powinien ktoś na to zwrócić uwagę i zrobić tam odpowiedni porządek” – apelował łódzki korespondent pabianickiej gazety.
Równie krytycznie ocenił wygląd Niebieskich Źródeł. „Idąc od strony Tomaszowa spotyka się parę sadzawek o ohydnie utrzymanych brzegach i zanieczyszczonej wodzie, dopiero, gdy dochodzi się do pompy i spogląda w toń wody, widzi się piękną rzecz; ślicznie błękitnawo-białawe dno i musującą wodę z bijących źródeł” – zauważył łódzki turysta. Zasmuciło go to, że magistrat miasta Łodzi, będący wtedy formalnym właścicielem tomaszowskich źródeł, zaniedbywał tak wspaniały cud przyrody. W dużej mierze odpowiedzialność za to ponosił ówczesny dzierżawca źródeł, który prowadził na nich wręcz rabunkową gospodarkę, wycinając samowolnie drzewa i odławiając ryby. Ustawił szlaban i pobierał opłaty za wejście na źródła.
Zniesmaczony tym autor relacji zwrócił się z prośbą do Towarzystwa Przyrodniczego w Łodzi o podjęcie pilnej interwencji w tej sprawie. „Czyż z naturalnego piękna trzeba koniecznie zrobić brudny łódzki rynsztok ściekowy. Możeby to nie przeszło bez echa” – pisał 90 lat temu z nadzieją Jan Klimek.
Na zdjęciu: Wyprawa dorożką do nagórzyckich grot (zdjęcie z lat 30. ub. wieku). Zbiory Jerzego Pawlika.
Weselne gody w dawnych Smardzewicach
Już ponad 130 lat temu zachęcano mieszkańców nadpilickich Smardzewic do przestrzegania pobożności i przyzwoitości przy świętowaniu radosnych wydarzeń rodzinnych. Zalecano zwłaszcza zachowywanie podczas takich uroczystości umiaru w spożywaniu mocniejszych trunków, chwaląc publicznie przykłady godne naśladowania. Świadczy o tym korespondencja zamieszczona 22 października 1885 roku na łamach niedzielnego pisma dla ludu wiejskiego i miejskiego „Zorza”.
Jej autor, podpisany nazwiskiem Kiciński, opisał gody weselne, jakie gospodarz wsi Smardzewice – Walenty Stolarski wyprawił 30 września tegoż roku swojej córce. „Nie rozpijano zebranych biesiadników przed ślubem, jak to się zwykle dzieje, ale najprzód z rana poszli sobie wszyscy do kościoła na zamówione nabożeństwo i wypełnienie przez nowożeńców obrzędu ślubnego, przed przyjęciem którego młoda para spowiadała się i komunikowała (tj. przyjęła sakrament komunii świętej – dop. A.K.). Poczem powrócili goście do domu ojca panny młodej i zaczęli się bawić ochoczo. Małżonkowie Stolarscy podejmowali zebranych z całą niekłamaną serdecznością, trzymając się przysłowia: czem chata bogata, tem rada. A jak się wspierali wzajemnie przy obsługiwaniu gości, to aż patrzeć było miło” – relacjonował korespondent „Zorzy” ze Smardzewic.
Osobno pochwalił żonę W. Stolarskiego, nie będącą rodzoną matką panny młodej. Podkreślił, że pomimo to wychowała ona ją tak starannie i bogobojnie, że nie potrafiłaby tego niejedna rodzona matka. Dowiodła tym samym, że nie wszystkie macochy są złe dla swoich pasierbów lub pasierbic. Natomiast z przyganą autor korespondencji wyraził się o zachowaniu gości w domu Stolarskich. „Co się tyczy ucztujących na tem weselu, to im zganić wypada, szczególnie rodzicom, że przyprowadzają ze sobą dzieci na zabawę, które nie tylko że zabierają miejsce starszym, ale co gorsza, uczą się wiele niewłaściwości od starszych, o czem jeszcze wiedzieć nie powinny”.
O tym, że smardzewianie wyróżniali się w tamtych czasach trzeźwością, a także pracowitością i chęcią zdobywania wiedzy można było przeczytać również w liście wójta gminy Unewel – Jana Sojdy, zamieszczonym 12 lipca 1885 roku w cotygodniowym piśmie dla ludu „Gazeta Świąteczna”. Napisał on, że chociaż w Smardzewicach jeszcze nie było wtedy szkoły, to jednak wielu mieszkańców tej wsi umiało czytać i pisać. „Uczą się jedni od drugich. Z pomiędzy zacniejszych i więcej czytających można wymienić: Wincentego Głowę, Ignacego Głowę, Leona Gratka i Marcina Tumanka. Ci z prawdziwym pożytkiem i bardzo chętnie czytają różne książki i Gazetę Świąteczną” – podkreślił z uznaniem wójt gminy Unewel, do której wówczas należały Smardzewice.
Na zdjęciu: Mieszkańcy Smardzewic w odświętnych strojach (zdjęcie z początku XX wieku). Archiwum Andrzeja Kobalczyka