„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Krwawe porachunki na zabawach w Konewce i Komorowie
Tragiczny i krwawy finał miała zabawa, urządzona dokładnie 90 lat temu w kasynie dla urzędników, istniejącym przy tartaku państwowym w Konewce. Szczegóły tego wstrząsającego wydarzenia podał 29 sierpnia 1927 roku łódzki dziennik „Ilustrowana Republika”.
Napisano w nim, że jednym z uczestników zabawy, odbywającej się poprzedniego dnia, był zatrudniony w tymże tartaku 30-letni inżynier Jan Wiśniowski. Przyszedł z młodą i urodziwą mieszkanką pobliskiej wsi – Jadwigą Sobczakówną. Wcześniej była narzeczoną Władysława Przybyłka, liczącego 33 lata robotnika tartaku w Konewce. Dziewczyna często odwiedzała go w miejscu pracy. Tutaj wpadła w oko wspomnianemu inżynierowi, który zapałał od niej gorącym uczuciem. „Wiśniowski postanowił uwieść dziewczynę, co mu się wkrótce udało. Dowiedziawszy się o zdradzie narzeczonej, Przybyłek zerwał z nią, Wiśniowskiemu zaś poprzysiągł zemstę, której dokonał w dniu wczorajszym” – napisano w łódzkim dzienniku.
W pewnej chwili, gdy Wiśniowski tańczył z Sobczakówną, na salę wpadł podchmielony Przybyłek. Podbiegł do tańczącego Wiśniowskiego i wydobytym z rękawa długim nożem uderzył go prosto w serce. „Wiśniowski padł trupem na miejscu. W rozbestwieniu swem posunął się Przybyłek tak daleko, że nad martwym już Wiśniowskim znęcał się, kłując go naoślep nożem” – relacjonowała gazeta.
Napisała dalej, że na sali powstał popłoch i dopiero po upływie kilku minut odważniejsi z gości wyrwali nóż Przybyłkowi i go obezwładnili. O dokonanym zabójstwie niezwłocznie powiadomiono policję, która aresztowała sprawcą. Jak podkreśliła „Ilustrowana Republika”, morderstwo dokonane na zabawie w Konewce wywołało wstrząsające wrażenie wśród mieszkańców okolicznych wiosek, a także Tomaszowa, gdzie inżynier Wiśniowski był powszechnie znany i lubiany.
Krew polała się także na zabawie tanecznej, odbywającej się sześć lat później we wsi Komorów pod Tomaszowem. Zorganizowała ją 9 października 1933 roku tamtejsza straż pożarna. Jak napisano po dwóch dniach w „Ilustrowanej Republice”, uczestnicy zabawy dla dodania sobie animuszu obficie raczyli się alkoholem. Pod jego wpływem znajdowali się również Jan Małagocki i Wiktor Krajewski. Pod koniec zabawy doszło między nimi do ostrej scysji na tle porachunków osobistych.
„W pewnym momencie Małagocki urażony jakimś epitetem użytym pod jego adresem przez Krajewskiego, dobył rewolweru i dał w kierunku swego przeciwnika strzał. Kula trafiła Krajewskiego w nogę. Wytworzyło się na sali wielkie zamieszanie i popłoch. Małagocki, korzystając z chwilowej konsternacji, zbiegł w niewiadomym kierunku” – relacjonowała gazeta. Podała też, że Krajewskiego przewieziono do szpitala miejskiego, zaś Małagocki został aresztowany następnego dnia…
Woda z Niebieskich Źródeł nie dla Tomaszowa
Mało kto dzisiaj wie, że władze międzywojennego Tomaszowa zamierzały zasilać planowany wodociąg miejski wodą z… Niebieskich Źródeł. Wcześniej na taki pomysł wpadł magistrat łódzki. Opierając się na projekcie zaopatrzenia tego miasta w wodę, opracowanym na początku XX wieku przez Williama H. Lindley’a, władze Łodzi w 1925 roku wykupiły teren tomaszowskich źródeł od hrabiego Juliusza Ostrowskiego. Jeden z wariantów tegoż projektu zakładał bowiem wybicie trzech studni w wywierzysku Niebieskich Źródeł, z których woda miałaby popłynąć kanałem do Łodzi.
Z uwagi na wysokie koszty takiej inwestycji łódzki magistrat rozwiązał doraźnie problem poprzez wywiercenie w mieście głębokich studni. Czerpana z nich woda miała pokryć zapotrzebowanie Łodzi na okres 25 lat i dopiero potem zamierzano zrealizować wspomniany projekt W. H. Lindley’a.
Postanowił z tego skorzystać Zarząd Miasta Tomaszowa wysuwając w 1931 roku koncepcję utworzenia na Niebieskich Źródłach „parku turystyczno-wypoczynkowego”. Władze Łodzi na to przystały i w 1934 roku wydzierżawiły na ten cel teren źródeł tomaszowskiemu magistratowi. Po trzech latach włodarze Tomaszowa pomyśleli jednak nie tylko o wykorzystaniu źródlanej wody do wypoczynku i rekreacji, ale także o doprowadzeniu jej do miasta wodociągiem.
Donosił o tym łódzki dziennik „Echo” w zamieszczonej 21 maja 1937 roku notatce pt. „Za 25 lat będziemy pili wodę z „Niebieskich Źródeł” w Tomaszowie”. Poinformowano w niej o wyjeździe do Tomaszowa delegacji władz Łodzi na czele z prezydentem miasta – Mikołajem Godlewskim. Wizyta była związana z opisanymi wcześniej planami tomaszowskiego magistratu co do źródeł. „Wyjazd (…) kierowników samorządu łódzkiego i przedsiębiorstwa „Kanalizacja i Wodociągi” pozwoli zorientować się na miejscu co wolno będzie magistratowi tomaszowskiemu czynić, a co nie, tak by w razie konieczności za 25 lat rozpoczęcia czerpania stamtąd wody, nie nastąpiły jakieś nie przewidziane przeszkody” – wyjaśniała łódzka gazeta.
Jednak te pertraktacje nie były pomyślne dla władz Tomaszowa. W notatce zamieszczonej na łamach tej samej gazety 31 lipca tegoż roku napisano:. „Łódź nie zgadza się kategorycznie na czerpanie wody z Niebieskich Źródeł przez Tomaszów, bowiem źródła stanowią dla Łodzi rezerwę wodną na dalsze lata. Jest to ściśle przewidziane w łódzkim planie wodociągowym. W związku z tym Tomaszów będzie musiał szukać innych źródeł wody, najpewniej w drodze budowy bardzo głębokich studzien”.
Ostatecznie jednak problem rozwiązało zbudowanie w latach 1950-1955 wodociągu Pilica – Łódź, z którego skorzystał także Tomaszów. Pierwsza woda z Pilicy popłynęła do tomaszowskich mieszkań w 1961 roku.
Na zdjęciu:
Konny beczkowóz przy wywierzysku źródeł – 1933 rok. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Przedwojenny Tomaszów w krzywym zwierciadle
W międzywojennej prasie dosyć często pojawiały się krytyczne artykuły na temat Tomaszowa. Czasem tej krytyce ówcześni żurnaliści nadawali formę satyryczno-ironiczną, przedstawiając Tomaszów w krzywym zwierciadle. Przykładem takiej prezentacji jest felieton zamieszczony 15 stycznia 1926 roku w łódzkim dzienniku „Express Wieczorny”. Autor o pseudonimie „Bolski” opisał na gorąco swoje wrażenia z jednodniowej wizyty w Tomaszowie.
„Bardzo sympatyczny zakątek na kuli ziemskiej, tylko trochę niechlujny, wobec czego każdy łodzianin czuje się tak, jak u siebie w domu. Tomaszów leży na obie łopatki wśród malowniczych lasów w odległości kilku kilometrów od stacji, od której do miasta jedzie się dorożką w panicznym strachu ze względu na instynkt samozachowawczy, który trzęsie człowiekiem jak wiatr osiką i radzi na wszelki wypadek zabrać ze sobą tuzin nabitych rewolwerów” – relacjonował łódzki felietonista.
Wspomniana wizyta skłoniła go do jeszcze jednej refleksji na temat relacji między Tomaszowem i Łodzią. „Tomaszów nigdy nie znał właściwie plajty. Dopiero od czasu, gdy mazowiecko-rawski gród nawiązał stosunki handlowe z grodem nadłódczanym i pewna część kupców łódzkich wyemigrowała do Tomaszowa, otwierając nad Pilicą własne przedsiębiorstwa – ni z tego ni z owego, wybuchła tam epdemja plajt, protestów i bryndzy”.
Autor felietonu zauważył również, że życie w Tomaszowie było wtedy drogie w odróżnieniu od „życia artystycznego”. Na dowód podał, że bilet do kina kosztował zaledwie 50 groszy, a więc tyle ile kosztowała wówczas szklanka kawy w najlepszej jego zdaniem tomaszowskiej cukierni Kacperkiewicza. Pochwalił także wyjątkową urodę tomaszowianek. Na koniec jednak stwierdził nie bez złośliwości: „Tomaszów słynie głównie z niebieskich ptaków i źródeł”.
W podobnym, ironizujacym tonie utrzymany był felieton zamieszczony 24 lipca 1927 roku na łamach tomaszowskiego tygodnika „Echo Mazowieckie”. Autor, podpisany pseudonimem „SĘP”, wymienił osobliwości Tomaszowa jego zdaniem warte pokazywania coraz liczniej przybywającym wycieczkowiczom. Zaliczył do nich nowo zbudowany, okazały gmach magistratu, pomnik Tadeusza Kościuszki i Niebieskie Źródła.
W drodze do tych ostatnich radził jednak zwrócić uwagę na zdezelowany szpaler drzewek, posadzonych trzy miesiące wcześniej przez dziatwę szkolną przy drodze do Brzustówki. „Przy takiej okazji można stwierdzić, jaką kolosalną korzyść przynoszą te wychowawcze poczynania społeczeństwa; z jednej strony moralnej – poszanowanie drzew, a ze strony praktycznej – zaopatrywanie poczciwych kmiotków i miejscowych obywateli i ich dzieci w biczyska, drążki, wędziska, słupki i t.p. potrzebne im rzeczy” – napisał z sarkazmem felietonista „Echa Mazowieckiego”.
Na zdjęciu:
Ulica Marszałka Piłsudskiego w Tomaszowie (okres międzywojenny). Zbiory Jerzego Pawlika