„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Tomaszów w pijarowym wydaniu sprzed 80 lat
Już przed wojną włodarze Tomaszowa zabiegali o jego pozytywny wizerunek w prasie regionalnej i krajowej. Może o tym świadczyć przebieg niecodziennej, dziennikarskiej wycieczki, jaka odwiedziła to miasto 80 lat temu. Ponad dwudziestu żurnalistów z gazet łódzkich oraz korespondentów prasy stołecznej, zostało przyjętych w Tomaszowie nad wyraz gościnnie.
Przybyli oni tutaj 25 października 1938 roku z inicjatywy wojewody łódzkiego – Henryka Józewskiego, który objął swój urząd pół roku wcześniej. Postanowił umożliwić dziennikarzom bliższe poznanie dokonań i bolączek poszczególnych ośrodków województwa w trakcie grupowych wyjazdów. Współorganizatorem tej akcji był Jan Wojtyński – redaktor łódzkiego dziennika „Republika”. Swoje wrażenia zawarł na łamach tejże gazety w dwóch obszernych relacjach, zamieszczonych 28 i 29 października tegoż roku pod wspólnym tytułem: „Tomaszów – miasto przemysłu i zagadnień społecznych”.
Napisał, że dziennikarzy powitał w magistracie prezydent miasta – Antoni Rączaszek wraz z członkami Zarządu Miejskiego. Przedstawił gościom obszernie historię miasta i jego aktualne problemy. „Dowiedzieliśmy się, że Tomaszów liczy dziś 45 tys. mieszkańców, w czym 25 proc. ludności żydowskiej i 8 proc. niemieckiej. Żadnych tarć narodowościowych; jak najbardziej harmonijna współpraca nad rozwiązywaniem tak nasilonego tutaj zagadnienia społecznego, nad zagadnieniem opieki społecznej, nad złagodzeniem skutków bezrobocia w tym posiadającym największy odsetek bezrobotnych mieście w Polsce” – relacjonował łódzki dziennikarz.
Podatki z fabryk – po połowie
Napisał dalej, że charakterystyczną cechą i dużym problemem Tomaszowa był jego obszar, nieproporcjonalnie duży w stosunku do liczby ludności. W rezultacie miasto posiadało aż 92 km ulic, wymagających właściwej nawierzchni i oświetlenia. „Tomaszów jest jeszcze tym dziwniejszy, że stanowi osiedle miejskie, leżące na terenie… 3 województw: łódzkiego,, warszawskiego i kieleckiego. Rezultat tego dziwactwa jest dla Tomaszowa bardziej niż przykry, bo tu chodzi miastu o dochody, które z racji przemysłu mu się należą” – cytował autor słowa prezydenta A. Rączaszka.
Miało się to zmienić z początkiem 1939 roku dzięki sejmowej nowelizacji ustawy o podatku dochodowym. Objęła ona m.in. duże fabryki tomaszowskie, mające siedziby w innych miastach i tam płacące podatki. Z nowym rokiem miały one w połowie trafiać do budżetu Tomaszowa. „ Bardzo intensywnie prowadzi zarząd miejski prace inwestycyjne; w budowie jest kilka gmachów szkolnych, przebudowa ulic, ulepszenie nawierzchni i t.p. Pozatym stanął pod dachem Dom Strzelca, którego otwarcie nastąpi w dniu 11 listopada br.” – zapowiadał prezydent.
Tego dnia dziennikarze pojechali także do Spały i zwierzyńca Książ pod Smardzewicami. Zostali podjęci obiadem na letnisku w Teofilowie. Na zakończenie wycieczki w tomaszowskim magistracie odbyła się konferencja prasowa z udziałem przedstawicieli władz i organizacji społecznych miasta.
Na zdjęciu: Centrum Tomaszowa w latach 30. ubiegłego wieku.
Zbiory Muzeum w Tomaszowie
Wino Chianti i pieśń „Santa Lucia” w dawnym Tomaszowie
Na ulicach, w fabrykach, sklepach i urzędach dawnego Tomaszowa rozbrzmiewały różne języki. Nic dziwnego; oprócz Polaków żyli tutaj Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Na początku lat 80. XIX wieku do tomaszowskiej „wieży Babel” dołączyli także… Włosi i Białorusini. A sprawiła to prowadzona wówczas pod miastem budowa mostu kolejowego na Pilicy.
Interesujące i mało znane informacje o wpływie tej inwestycji na życie Tomaszowa i jego mieszkańców zawiera artykuł pt. „Nad Pilicą. Ze wspomnień technika”, zamieszczony w numerze 11 miesięcznika „Turysta Polski” z 1912 roku. Jego autor, podpisany pseudonimem „Albertus”, cofnął się wspomnieniami do 1883 roku, kiedy przybył z Warszawy, by pracować przy budowie wspomnianego mostu kolejowego.
„Tomaszów w owym czasie (…) był kosmopolitycznym miastem. Polacy, niemcy i żydzi żyli tu obok siebie, bynajmniej nie ze sobą W moich oczach skład ten skomplikował się jeszcze szczególniej. Do robót ziemnych na kolei sprowadzono białorusinów, obrabianie kamieni powierzono rosyanom nadwołżańskim, do budowy filarów mostowych wynajęto włochów. Mieszkały te żywioły w barakach prowizorycznych, ściągając na dni wypłat do Tomaszowa i napełniając miasto różnojęzycznem gwarem, czyniącym z niektórych zaułków miejskich najżywsze i najbarwniejsze punkty zetknięcia wschodu z zachodem” – wspominał były budowniczy mostu.
Napisał dalej, że był to okres niebywałej prosperity dla tomaszowskich szynkarzy. Raptem we wszystkich tutejszych knajpach o dość obskurnym, zresztą, wyglądzie pojawił się makaron i wino Chianti! Co ciekawe, najchętniej raczyli się nim… kamieniarze-białorusini. Dla odmiany włoscy budowniczowie mostu upijali się głównie polską wódką.
Szampan płynął strugą…
„Słyszałeś tu dźwięczne „per bacco” synów Italii, „psia krew” naszych furmanów i popularną odzywkę nadwołżańskich kamieniarzy. W sobotnią noc budził mieszkańca nieraz donośny i czysty tenor, rzucający w mroczne ulice Tomaszowa słodkie dźwięki pieśni „Santa Lucia”, ledwie jednak obudzony poczynał oddawać się złudzeniom neapolitańskim, na ulicy jędrny baryton począł je rozwiewać wykrzykami: „Ej! Ty, ty, ty, komarinskij mużik!” – kreślił autor wspomnień niezwykły, po trosze egzotyczny obraz tomaszowskich ulic.
Napisał również, że wieczorami kwitło tutaj życie towarzyskie. Miejscowa inteligencja zbierała się w swoich domach i „rżnęła w preferansa do północy”. Podawano wykwintne kolacje. W tych biesiadach uczestniczyli także przedsiębiorcy i technicy budujący most kolejowy. Ponieważ mieli sporo gotówki, to nieraz szampan płynął strugą.
„Przyszła wiosna, a z nią spacery za miasto. Tomaszów ma okolicę, jakiej Warszawie tak brakuje: czarowne źródła i skomplikowane groty, ozłocone poezyą odwiecznych legend, lasy stare, pełne zwierza, tajemnicze „wały szwedzkie”, malownicze pobrzeża rzek. Szerszą piersią tu odetchnęło się po zimie tomaszowskiej…” – snuł nostalgiczne wspomnienia warszawski technik.
Na zdjęciu: Budowle Tomaszowa na pocztówce z 1899 roku.
Zbiory Muzeum w Tomaszowie Mazowieckim
Tomaszowscy policjanci na tropie „świętej dziewczyny”
W lutym 1935 roku Tomaszów obiegła podawana z ust do ust sensacyjna wieść o pojawieniu się w mieście „świętej dziewczyny”. Rzekomo miewała ona objawienia, podczas których rozmawiała z Panem Bogiem i Matką Boską. Wkrótce do miejsc, w których się zatrzymywała, zaczęły ciągnąć całe procesje mieszkanek Tomaszowa, przynoszących jej pieniądze, a także żywność i odzież.
Jak napisano w łódzkim dzienniku „Echo” z 19 lutego tegoż roku, samozwańcza „święta” znakomicie czuła się w swojej roli. Chętnie i barwnie opowiadała naiwnym kobietom o swoich rozmowach z Bogiem, jak też o czyśćcu i piekle. „Sprawa przybrała rozmiary poważne, bo kobieciny powariowały na punkcie „objawień” dziewczyny, rzucając dom, rodzinę, gospodarstwo, męża i dzieci po to jedynie, by słuchać jej zwariowanego bajdurzenia. Wreszcie wobec masowych pielgrzymek sprawą zainteresowała się policja, której wreszcie udało się odnaleźć dziewczynę w jednym z domów w Starzycach. Opiekunki bowiem, bojąc się, że sprawą zainteresuje się policja, czujnie pilnowały dziewczyny ukrywając ją w różnych domach ” – donosiła łódzka gazeta.
Następnie poinformowała, że tomaszowscy policjanci wylegitymowali dziewczynę. Okazało się, że była to Marianna Smoluch, pochodząca ze wsi Sokołów w powiecie koneckim. Porzuciła ją, by zająć się „apostolską” włóczęgą. Po tych ustaleniach sprytną mistyfikatorkę odstawiono pod eskortą policjanta do jej rodzinnej wsi.
„Bóg każe brać te pieniądze…”
Włóczęgostwo stało się również sposobem na życie dla osobnika, który pojawił się w Tomaszowie dwa lata wcześniej. W łódzkim dzienniku „Republika” z 29 czerwca 1933 roku napisano, że przed dwoma dniami jakiś mężczyzna obchodził wszystkie sklepy mieszczące się przy Placu Kościuszki. Chciał w nich dokonać zakupu różnych towarów. Jednak, gdy dochodziło do regulowania należności, nieznajomy wyjmował stare, bezwartościowe banknoty markowe, twierdząc z całą stanowczością, że posiadają one pełną wartość obiegową. Kupcy prędko zorientowali się, że mają przed sobą człowieka niespełna rozumu i nie traktowali go poważnie. Na tym jednak nie koniec.
„Wieczorem mężczyzna ów wszedł do restauracji p. Kompy na Placu Kościuszki, zasiadł z wielką powagą przy stoliku i zamówił kolację. Gościa obsłużono bardzo grzecznie, spełniając każde jego życzenie. Będąc już zupełnie syty, gość poprosił kelnera o przedstawienie rachunku, na pokrycie którego wręczył mu… stary, rosyjski banknot 3-rublowy, mówiąc: „Bóg każe brać te pieniądze” – relacjonowała gazeta.
Poinformowała również, że właściciel restauracji powiadomił o zdarzeniu policję. Niecodzienny „gość”, został aresztowany i trafił za kratki. Okazało się, że był to Piotr Połtawczyk, zawodowy włóczęga bez stałego miejsca zamieszkania. Dodajmy, że na sutą, acz darmową kolację wybrał najlepszą wtedy w mieście restaurację J. Kompy, mieszczącą się przy Placu Kościuszki 1. Lokal, sąsiadujący z „Hotelem Paryskim”, oferował m.in. codzienne dancingi.
Na zdjęciu: Sklepy przy Placu Kościuszki w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja Kobalczyka