„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Krwawa zabawa kamieniarzy w hrabiowskim pałacyku

Na zdjęciu: Pałacyk Ostrowskich w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja KobalczykaZnajdujący się w Tomaszowie pałacyk hrabiowskiej rodziny Ostrowskich był przed wojną wydzierżawiony od niej przez władze miasta z przeznaczeniem na cele publiczne. Ta zabytkowa budowla była m.in. siedzibą Klubu Sportowego „Lechia”. Zajmowaną przez siebie pałacową salę udostępniał on czasem na rozmaite uroczystości. Na początku 1937 roku odbywało się tutaj tzw. odsłonięcie sztandaru sekcji kamieniarzy przy Zawodowym Związku Klasowym. Niestety, to wydarzenie miało smutny koniec.

Jego dramatyczny przebieg opisano w artykule, zamieszczonym 13 kwietnia tegoż roku na łamach łódzkiego dziennika „Echo”. W relacji opatrzonej sensacyjnym tytułem: „Krwią zakropione odsłonięcie sztandaru” podano, że uroczystość uświetniła huczna zabawa. W jej trakcie na salę weszło dwóch znanych w mieście awanturników. Byli to bracia: Piotr i Franciszek Rybakowie, znajdujący się w stanie mocno podchmielonym. Gospodarz zabawy – Stefan Makowski usiłował wyprowadzić z sali nieproszonych gości. Doszło do awantury, w trakcie której Piotr Rybak ugodził Makowskiego nożem w plecy. W obronie zranionego stanęli jego koledzy: Tadeusz Matysiak i Stanisław Kszczot.

„Wywiązała się okropna bijatyka. Środek sali zajęli walczący. Publiczność stłoczyła się pod ścianami. Na ziemi wili się w kałuży krwi pokaleczeni nożami przez Rybaków: Makowski, Matysiak i Kszczot. Piotr Rybak jak demon zniszczenia z podniesionym groźnie zakrwawionym nożem, ze zwierzęcym wyrazem twarzy, z pianą na ustach przemierzał salę, szukając nowych ofiar. Wreszcie komuś udało się zawiadomić policję, która z trudem rozbroiła napastników, zabierając ich do komisariatu. Pokaleczeni jak sito Makowski, Kszczot i Matysiak przewiezieni zostali do szpitala miejskiego” – relacjonowała łódzka gazeta.

Finał tej sprawy rozegrał się na początku kwietnia 1937 roku przed Sądem Okręgowym w Piotrkowie. Wśród świadków był Tadeusz Matysiak, który wskutek otrzymania na feralnej zabawie ciosu nożem w kręgosłup doznał paraliżu nóg i został kaleką na całe życie. W wyniku rozprawy Piotr Rybak został skazany na 5 lat więzienia, zaś jego brat Franciszek otrzymał karę 2 lat pozbawienia wolności.

Tragiczny finał bójki o tancerkę
O wiele tragiczniejsze skutki miała bójka z użyciem noża, do której doszło w Tomaszowie dziewięć lat wcześniej. Jak donosił łódzki dziennik „Hasło” w wydaniu z 23 marca 1927 roku, w mieszkaniu 22-letniego robotnika Józefa Grudzińskiego przy ulicy Smugowej trwała libacja. Przybył na nią inny robotnik, 22-letni Jan Kostrzewa.

„Podczas tańców pomiędzy właścicielem mieszkania Grudzińskim a Kostrzewą wynikła ostra scysja o tancerkę. Podnieceni alkoholem obydwaj robotnicy wszczęli bójkę, podczas której Grudziński wydobytym nagle nożem uderzył Kostrzewę w pierś, przebijając mu serce. Po dokonaniu straszliwego czynu Grudziński zbiegł w niewiadomym kierunku. Nieprzytomnego Kostrzewę przewieziono do szpitala, gdzie po godzinie zmarł, nie odzyskując przytomności” – napisano w gazecie.

 

Strzelanina na meczu drużyn z Tomaszowa i Piotrkowa

Na zdjęciu: Mecz na przedwojennym boisku miejskim w Tomaszowie. Archiwum Andrzeja KobalczykaNie tylko do bramki strzelano podczas piłkarskiego meczu rozegranego w Tomaszowie 8 czerwca 1935 roku. Zmierzyły się tutaj drużyny: tomaszowskiego „Młota” i piotrowskiego „Hapoela”, rywalizujące o mistrzostwo klasy C. Zwycięstwo odniosła drużyna „Młota” stosunkiem goli 2:0, ale mecz ten miał smutny finał.

W relacji pt. „Krwawy mecz”, zamieszczonej 10 czerwca tegoż roku w łódzkim dzienniku „Głos Poranny”, napisano, że gra przez cały czas była prowadzona brutalnie. Między piłkarzami dochodziło do licznych konfliktów i zanosiło się na bójkę. W pewnym momencie porządkowi zwrócili się do rezerwowego bramkarza „Hapoelu”, który stanął przy bramce swojej drużyny, by opuścił boisko. Gdy ten odmówił, porządkowi postanowili usunąć go siłą.

„Za bramkarzem ujął się członek Hapoelu, Moszek Goldhersz, mieszkaniec Piotrkowa (Staro-warszawska 6). Wynikła bójka, w czasie której kilku tomaszowskich kibiców rzuciło się na niego z nożami. Goldhersz ugodzony nożem w głowę i plecy, zlany krwią, upadł na ziemię. Gdy napastnicy mimo to znęcali się nad powalonym, wówczas ten wyjął rewolwer i oddał dwa strzały. Pierwszy ugodził Moszka Hibszera (Tomaszów, Kramarska 21). Ma on przestrzeloną nogę w pachwinie. Rana jest poważna, ze względu na duży upływ krwi. Przewieziono go do szpitala w stanie ciężkim. Druga kula zraniła lekko Berka Goldsznajdera (Tomaszów, ul. Żwirki i Wigury 9)” – relacjonowała łódzka gazeta.

Podała również, że krwawą awanturę na boisku zakończyła dopiero interwencja tomaszowskich policjantów. Moszek Hibszer został opatrzony przez lekarza na miejscu i zatrzymany przez policję za użycie rewolweru. Wylegitymowano wszystkich obecnych na boisku.

Boiska piłkarskie w przedwojennym Tomaszowie
Warto dodać, że opisany wcześniej feralny mecz odbywał się na boisku należącym do tomaszowskiego klubu sportowego „Sokół’, działającego po patronatem Narodowej Partii Robotniczej. Miała ona siedzibę przy ówczesnej ulicy Jeziornej 20 (dziś – ulica Farbiarska), zaś boisko było usytuowane między ulicami: Spalską i Kolejową (dziś – ulica ks. Jerzego Popiełuszki). Po wojnie zajął je klub sportowy „Pilica”.

Wymieniona w relacji tomaszowska drużyna „Młot” była związana z komunizującymi związkami zawodowymi. Jej przeciwnikiem w tym meczu była drużyna działającego w Piotrkowie Trybunalskim Żydowskiego Klubu Sportowego „Hapoel”.

Oprócz boiska „Sokoła” w przedwojennym Tomaszowie funkcjonowało również tzw. boisko miejskie. Znajdowało się ono między ulicami: Stolarską, Żwirki i Wigury oraz Bóżniczną (dziś – ulica Bohaterów Getta). Obecnie ten teren należy do szkoły podstawowej nr 8. Oprócz tego na sportowej mapie międzywojennego Tomaszowa znajdował się stadion przy ulicy Żelaznej, należący do Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu.

 

Uniewinniona po złożeniu przysięgi w synagodze

Na zdjęciu: Tomaszowska synagoga w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja KobalczykaNa niecodzienne rozwiązanie zdecydował się tomaszowski sąd grodzki podczas posiedzenia w dniu 27 marca 1934 roku. Rozpatrywał on sprawę Reginy Laljtmanównej, właścicielki miejscowego sklepu konfekcyjnego, oskarżonej przez mieszkankę Tomaszowa – Michalinę Przybysz o niesłuszne żądanie części zapłaty za sprzedane jej palto. Do przewodu sądowego włączono jako dowód… przysięgę złożoną przez oskarżoną w synagodze.

Tę szeroko komentowaną w mieście sprawę opisano następnego dnia na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika”. Sprawozdanie z rozprawy opatrzono sensacyjnie brzmiącym, podwójnym tytułem: „Niepowszednie dzieje kupna na raty. Właścicielka sklepu konfekcyjnego pod zarzutem krzywoprzysięstwa”. W relacji napisano, że do Reginy Lajtmanównej zgłosiła się Michalina Przybyszowa i wyraziła chęć kupna zimowego palta. Właścicielka sklepu nie dysponowała paltem żądanym przez klientkę, ale zgodziła się je sprowadzić od swego wuja nazwiskiem Zalcman, handlującego takim towarem w Łodzi przy ul. Głównej 24. Odstąpił on rzeczone palto R. Lajtmanównej za 130 złotych, a ta sprzedała je M. Przybyszowej z zarobkiem 20 złotych.

Całą należność w kwocie 150 złotych M. Przybyszowa miała spłacać drobnymi ratami. Regularnie przesyłała R. Lajtmanównej pieniądze, ale przy ostatecznym obrachunku doszło pomiędzy nimi do konfliktu. Według M. Przybyszowej należność za palto została przez nią całkowicie uregulowana, natomiast zdaniem R. Lajtmanównej klientka pozostała jej dłużna jeszcze 40 złotych.

„Ponieważ przy zawieraniu tej transakcji nie było świadków, sąd zaproponował złożenie obydwu kobietom przysięgi w ich świątyniach. Zgodę wyraziła Lajtmanówna i 7 lutego rb. złożyła przysięgę w synagodze ściśle według religijnego rytuału w obecności sędziego grodzkiego. Na tej podstawie sąd zasądził na rzecz Lajtmanówny sporną sumę zł. 40” – donosiła łódzka gazeta.

Krzywoprzysięstwa nie udowodniono
Takiego rozstrzygnięcia M. Przybyszowa nie zaakceptowała; niezadowolona z wyroku, złożyła skargę do prokuratora, oskarżając R. Lajtmanównę o krzywoprzysięstwo w świątyni. Tę bulwersującą sprawę rozpatrzył piotrkowski sąd okręgowy na sesji wyjazdowej, odbytej 19 października tegoż roku w Tomaszowie.

„Powołano kilku świadków, którzy nic istotnego do sprawy nie wnieśli. Przybyszowa wnosiła jednocześnie o powództwo cywilne w wysokości zł. 66,10 z tytułu kosztów, poniesionych w czasie dwóch rozpraw sądowych. W czasie przewodu sądowego nie udowodniono Lajtmanównie zarzucanego przestępstwa i dlatego sąd wydał wyrok uniewinniający” – podano w relacji zamieszczonej następnego dnia przez „Ilustrowaną” Republikę”.

Jak podano w „Polskim Słowniku Judaistycznym”, opracowanym przez Żydowski Instytut Historyczny, przysięga składana w synagodze nosi hebrajską nazwę „szwua”. W opisanej historii została użyta jako uroczyste potwierdzenie prawdziwości zeznania sądowego.

 

Krótki żywot pierwszej tomaszowskiej mleczarni

Na zdjęciu: Budynki folwarczne przy pałacyku Ostrowskich w okresie międzywojennym. Zbiory Muzeum w Tomaszowie Maz.Na początku 1931 roku została uruchomiona w Tomaszowie pierwsza mleczarnia z prawdziwego zdarzenia. Ulokowano ją przy ówczesnej ulicy Pałacowej 15 (dziś – ul. P.O.W.) w dawnych zabudowaniach folwarcznych, należących do hrabiowskiej rodziny Ostrowskich. Wydzierżawiła je ona tomaszowskiemu magistratowi, tak samo, jak usytuowany po sąsiedzku pałacyk. Władze miasta miały nadzieję, że ta nowoczesna, mechaniczna mleczarnia znacznie przyczyni się do poprawy zdrowia tomaszowian.

Mówił o tym anons, zamieszczony 18 kwietnia tegoż roku na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika”. Poinformowano w nim, że nowo otwarta mleczarnia dostarcza do domów klientów pełnowartościowe mleko w szczelnie zamkniętych butelkach litrowych i półlitrowych. Podkreślono, że rozlewanie mleka odbywa się w specjalnie na ten cel przeznaczonym i urządzonym lokalu. Ponadto zaznaczono, że mleczarnia prowadzona jest pod nadzorem lekarza miejskiego z zastosowaniem najnowszych urządzeń, gwarantujących dobre i czyste mleko.

Niestety, mleczarnia ta nie zyskała uznania wśród mieszkańców miasta. Wymownie o tym świadczy artykuł, pt. „Jakie mleko pije Tomaszów?”, zamieszczony obok wspomnianego wcześniej anonsu. Napisał go ówczesny lekarz miejski, zarazem prezes tutejszego oddziału PCK i działacz Towarzystwa Przeciwgruźliczego – dr Witold Szyszkowski.

Ze smutkiem stwierdził, że wartość mleka sprzedawanego przez przekupki w Tomaszowie jest nagminnie obniżana poprzez „fałszowanie”, czyli dodawanie wody. Wykazały to niezbicie badania prowadzone przez laboratorium, istniejące przy Wydziale Zdrowia tutejszego magistratu. Na 2.317 prób mleka wykonanych w 1930 roku jego „zafałszowanie” stwierdzono aż w 13 procentach. Jeszcze gorzej wypadły badania śmietany.

Woleli mleko i śmietanę od wiejskich bab…
„…kontrola mleka jest konieczna, walka z nieuczciwym dostawcą bezwzględnie będzie prowadzona nadal. Pracę ułatwia bardzo wydajnie sąd grodzki, który nakłada kary duże na fałszerzy i policja, która pomaga ścigać dostawców. Jednak te trzy instytucje nie są w możności radykalnie rozwiązać zagadnienia fałszowań mleka” – stwierdził doktor Szyszkowski. Podkreślił, że problemu nie da się rozwiązać bez jednoczesnej kontroli nad stanem sanitarnym wiejskich obór dla krów. Są to często prymitywne budynki bez światła i wentylacji, a przy tym przerażająco niechlujnie utrzymywane.

„Stwarza to, że krowy, od których mleko pijemy, są wszystkie chore, anemiczne, źle żywione, dają mleko bez witamin. Brak kontroli nad krowami stwarza, że krowy gruźlicze zarażają obory, mleko i nasze dzieci (…) Niestety, daleko jesteśmy od zrozumienia własnego interesu… Z inicjatywy wydziału zdrowia powstała mleczarnia w Tomaszowie, która nie licząc na wielkie zyski starała się sprostać swemu zadaniu… I cóż? Po 3-miesięcznym żywocie – kona, bo konsumenci wolą brać mleko od bab… choćby fałszowane mleko. Cóż wasze dzieci na to?” – pytał z niepokojem 88 lat temu tomaszowski lekarz.

 

Złote zegarki i pierścionki na tomaszowskiej ulicy

Na zdjęciu: Na Pl. Kościuszki przed wojną. Po prawej widoczna kamienica Hampusów. Archiwum Andrzeja KobalczykaW piątkowy wieczór 14 stycznia 1935 roku mieszkańców Tomaszowa zelektryzowała wieść o niebywałej, jak na tutejsze stosunki, kradzieży w znanym sklepie jubilerskim w centrum miasta. Szczególnie sensacyjny okazał się szybko podjęty pościg za złodziejem. W obliczu zbliżającej się pogoni zaczął on wyrzucać z kieszeni na ulicę złote zegarki, pierścionki i inne precjoza. Do ich zbierania włączyli się przechodnie.

Szczegóły tego sensacyjnego wydarzenia podał następnego dnia łódzki dziennik „Echo” w relacji, zatytułowanej: „Wielka kradzież w sklepie jubilerskim w Tomaszowie”. Złote zegarki na drodze pościgu”. Napisano w niej, że obiektem zuchwałej kradzieży padł sklep jubilersko-zegarmistrzowski Mordki Szajewicza, znajdujący się przy Placu Kościuszki 25.

Złodziej, korzystając z nieobecności właścicieli z powodu rozpoczynającego się żydowskiego święta – szabasu, dostał się do sklepu od strony podwórza. Użył do tego dorobionych kluczy, zabierając ze sklepu prawie cały zapas zegarków, pierścionków i innej biżuterii. Całkowita wartość łupu wyniosła ponad 10 tysięcy złotych, co, jak na ówczesne warunki, było niebagatelną kwotą.

Jak się wkrótce okazało, młodociany sprawca kradzieży pracował jako terminator w zakładzie ślusarskim, znajdującym się w oficynie domu przy pl. Kościuszki 25. Nabyte tutaj umiejętności wykorzystał w celu podrobienia kluczy do zamka w drzwiach na zapleczu wspomnianego sklepu jubilerskiego. Posługując się nimi wszedł do środka napełniając kieszenie skradzionym towarem.

Od Kolejowej do Grota-Roweckiego
„Zuchwała ta kradzież została jednak na szczęście szybko spostrzeżona przez domowników i na wszczęty przez nich alarm rozpoczął się natychmiast pościg za uciekającym ulicą Pierackiego złodziejem, którym się okazał 18-letni Władysław Rutkowski, zam. przy tejże ul. pod Nr. 39 (…) Złodziej widząc, że jest ścigany, począł wyrzucać na ulicę skradzione rzeczy, wskutek czego utworzył niebywałe zbiegowisko i przechodnie, którzy przyłączali się do pościgu poczęli zbierać zegarki, pierścienie i tp. Młodociany przestępca oddany został do dyspozycji sądu” – relacjonowała łódzka gazeta. Nie podała jednak, czy odzyskano wszystkie zegarki i pierścionki porzucone na ulicy przez złodzieja.

Warto dodać, że okradziony sklep jubilerski mieścił się na parterze frontu kamienicy należącej przed wojną do rodziny Hampusów. Natomiast wymieniona w relacji ulica, którą uciekał i przy której mieszkał złodziej, stanowiła wcześniej część ulicy Kolejowej. W listopadzie 1934 roku w ramach obchodów 16 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, temu odcinkowi nadano nazwę: ulica Bronisława Pierackiego na cześć ministra spraw wewnętrznych, zamordowanego w marcu tegoż roku przez członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Podczas okupacji hitlerowskiej obowiązywała tutaj niemiecka nazwa: Litzmannstädter Straße, zaś w okresie PRL – ulica 18 Stycznia. Obecnie tej ulicy patronuje generał Stefan Grot- Rowecki.