„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Fabryka Piesch’a – „tomaszowskim Berlinem”

Na zdjęciu: Ćwiczenia tomaszowskich strażaków na szkole przy ul. Legionów. Archiwum Andrzeja KobalczykaObawa przed wybuchem wojny z Niemcami uwidoczniła się w Tomaszowie po dojściu Hitlera do władzy. Świadczyło o tym przeprowadzenie we wrześniu 1933 roku, po raz pierwszy w mieście, próbnego ataku gazowego. O powadze sytuacji świadczyło zastosowanie do niego prawdziwego gazu o małym stężeniu. Co prawda, użyto go na ograniczonej przestrzeni, ale ta próba wywarła wśród tomaszowian duże wrażenie.

W zapowiedzi ćwiczeń, zamieszczonej 7 września tegoż roku w łódzkim „Głosie Porannym”, podano, że o rozpoczęciu ataku gazowego mieszkańcy zostaną powiadomieniu gwizdem syren fabrycznych. Z tą chwilą wszelki ruch w mieście miał zostać całkowicie wstrzymany. Całe miasto miało zostać pozbawione energii elektrycznej. Po zapadnięciu zmroku mieszkańcy musieli zgasić w swoich domach wszystkie inne źródła światła lub szczelnie zasłonić okna.

„Wszyscy znajdujący się na ulicy winni w ciągu najbliższych dwóch minut schronić się do swych mieszkań, względnie do lokali publicznych. Bramy muszą być zamknięte. Schrony publiczne znajdować się będą w kinie Modern, szkołach powszechnych przy ul. Tkackiej i Legionów, gimnazjum miejskiem przy ul. Antoniego, szkole powszechnej w Starzycach i przy ul. Warszawskiej, w gmachu szkolnym przy ul. Kolejowej. W wypadku zatrucia gazami należy się zwrócić do ambulatoriów w Starzycach, Wilanowie i przy ul. Św. Tekli” – instruowano w gazecie.

Dywersanci szkoleni w Niemczech
Atmosfera zagrożenia wojną nasiliła się w Tomaszowie zwłaszcza w 1939 roku. Oprócz napiętej sytuacji międzynarodowej wpłynęła na to wzmożona aktywność istniejących w mieście niemieckich stronnictw prohitlerowskich. Znajdowały one duże poparcie wśród tutejszej mniejszości niemieckiej, liczącej aż 3.600 osób. Coraz więcej młodych Niemców wyjeżdżało nielegalnie do Rzeszy by odbyć przeszkolenie dywersyjne i powrócić do Tomaszowa w oczekiwaniu na wybuch wojny. Niektóre zakłady, jak dawna fabryka Piesch’a stały się wręcz ostoją hitleryzmu. Nazywano ją nawet „tomaszowskim Berlinem”.

Z wielkim niepokojem mówiła o tym rezolucja tomaszowskich włókniarzy, opublikowana 14 maja 1939 roku w łódzkim dzienniku „Echo”. Napisano w niej, że niektórzy kierownicy oddziałów fabrycznych, z pochodzenia Niemcy, poniżają polskich robotników. Każą im mówić po niemiecku, grożąc wyrzuceniem z pracy.

W Tomaszowie nasilały się też niemieckie prowokacje. O jednej z nich napisano 16 maja 39 roku na łamach łódzkiej „Ilustrowanej Republiki” w relacji z trwającego poprzedniego dnia wiecu ponad tysiąca tomaszowian. Był on poświęcony przygotowaniom do obrony państwa przed agresją Niemiec. W rezolucji wiecu podkreślono, że oprócz datków na Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej, tomaszowianie ufundują ciężki karabin maszynowy dla polskiego wojska.

„W czasie rozchodzenia się uczestników zebrania doszło na skutek prowokacji ze strony przedstawicieli mniejszości niemieckiej, usiłujących ośmieszyć uchwałę zebrania, do krótkiej bójki, w której dwóch robotników niemieckich zostało pobitych” – relacjonowała gazeta.

 

Domy rozebrane lecz nie zapomniane…

Na zdjęciu: Dom przy ul. św. Antoniego 30 na zdjęciu z pocz. ll. 60. XX w. Archiwum Andrzeja KobalczykaNiemal niepostrzeżenie z krajobrazu Tomaszowa znikają budynki posiadające nieraz bardzo starą metrykę. Chociaż nie są szczególnymi okazami architektury i nie były związane z jakimiś wybitnymi postaciami bądź głośnymi wydarzeniami, to jednak tworzyły charakterystyczny klimat dawnego, fabrycznego miasta. Przykładem takiego świadka historii jest wyburzony w tych dniach stary dom przy ul. św. Antoniego 30.

Nie był on pierwszym budynkiem, stojącym w tym miejscu. Z dokonanego w 1831 roku spisu tomaszowskich domów wynika, że najprawdopodobniej pierwszym posiadaczem tej nieruchomości był Wilhelm Fürstenwald. W aktach z końca XIX wieku zapisano, że podatek od niej płacił Josek Tenenbaum. Niestety, nie udało się ustalić, jak wyglądał dom stojący wówczas na tej posesji.

Wiadomo natomiast, że w 1912 roku zbudowano na niej przylegający do ulicy murowany, parterowy dom z mieszkalnym poddaszem, który przetrwał do naszych czasów. Jego właścicielką była Agnieszka Szulc. Z archiwalnych dokumentów wynika również, że w latach 20. ubiegłego wieku w podwórku tej samej posesji został zbudowany drewniany dom, należący do Ferdynanda Szulca. Na parterze mieściła się pralnia, a pierwsze piętro zajmowały mieszkania.

Podobnie było ze wspomnianym wcześniej murowanym domem od ulicy. Jego parter zajmowała piwiarnia, należąca do Karoliny Jabłkowskiej oraz zakład masarski. Na poddaszu domu były mieszkania. W latach 30. ubiegłego wieku na parterze domu murowanego funkcjonowała pralnia chemiczna i farbiarnia pod szyldem „Błyskawica”. Właścicielką tego interesu była Berta Prosnak. W stojącym na podwórku domu drewnianym istniała na parterze mała stolarnia, należąca do Judki Radonia.

Po zakończeniu II wojny światowej obydwa budynki stały się własnością komunalną miasta i zostały przeznaczone na cele mieszkalne. Swoich ostatnich dni dożyły w zasobach Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Przed dziesięcioma laty TBS podjął decyzję o rozbiórce drewnianego domu, stojącego w podwórku. Był on w fatalnym stanie i nie nadawał się już do remontu. Te same względy zadecydowały o dokonanej obecnie rozbiórce domu, stojącego przy ulicy.

Śladami dawnej zabudowy miasta
Przytoczonych wyżej informacji trudno byłoby szukać w wydanych dotychczas publikacjach o historii Tomaszowa. To samo dotyczy kilkuset innych nieruchomości i budynków, znajdujących się kiedyś i obecnie nie tylko przy ulicy św. Antoniego, ale także przy placu Kościuszki, alei Piłsudskiego oraz ulicach: I. Mościckiego i Warszawskiej.

Trudu opracowania historii ich zabudowy podjął się zagorzały miłośnik i wytrawny badacz dziejów miasta – Marian Fronczkowski. Z iście benedyktyńską cierpliwością i detektywistyczną dociekliwością zbadał tysiące dokumentów w archiwach Tomaszowa, Piotrkowa i Łodzi. Były to m.in. akta podatkowe i policyjne, zezwolenia na budowę, a nawet księgi adresowe i książki telefoniczne. Pozwoliły mu one poznać przemiany zachodzące w zabudowie tych ulic, funkcje poszczególnych budynków oraz nazwiska ich właścicieli. Z pewnością to niezwykłe dzieło zasługuje na wydanie w formie książkowej.

Zakusy na perski kobierzec króla Sobieskiego

Na zdjęciu: Kobierzec ze Studzianny na zdjęciu „Światowida” z 1929 roku. Archiwum Andrzeja KobalczykaJedną z najcenniejszych pamiątek historycznych ze skarbca bazyliki pw. Filipa Nereusza w Studziannie Poświętnem jest XVII-wieczny dywan perski. Został on ofiarowany tutejszemu sanktuarium oo. filipinów przez króla Jana III Sobieskiego. Piękny i drogocenny kobierzec dopiero po ponad dwustu latach przyciągnął uwagę nie tylko historyków, ale także handlarzy dziełami sztuki.

Według niektórych, popularnych przekazów dywan ten został zabrany z namiotu tureckiego wielkiego wezyra Kara Mustafy podczas słynnej bitwy pod Wiedniem w 1683 roku. Król Jan III Sobieski miał go złożyć jako zdobycz wojenną pod cudownym obrazem Matki Boskiej Studziańskiej w podzięce za wiedeńską wiktorię. W rzeczywistości ów dywan polski władca ofiarował świątyni w Studziannie, przybywając do niej tuż przed wiedeńską odsieczą. Być może został on zdobyty przez polskiego władcę podczas jego wcześniejszych bitew z Turkami.

Wskazuje na to choćby informacja zawarta w tomie XI pomnikowego „Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego” z 1890 roku. W opisie zawartości skarbca kościoła w Studziannie wymieniono: „….dywan bogaty, na którym miał Sobieski komunikować (tj. przyjmować Komunię Świętą – dop. A.K.) przed wyjazdem na wyprawę wiedeńską”.

Parafianie na straży królewskiego daru
Ponad dwieście lat niewielki dywan o wymiarach 2×2,5m leżał przed głównym ołtarzem kościoła w Sudziannie. Przez ten czas nie zdawano sobie sprawy z jego wielkiej wartości artystycznej i historycznej. Jak napisano na łamach „Kurjera Poznańskiego” z 27 sierpnia 1929 roku, dopiero przed I wojną światową zainteresował się nim znany w kraju handlarz dziełami sztuki. W zamian za dywan zaoferował proboszczowi kościoła w Studziannie pokrycie wszystkich kosztów odnowienia tej świątyni.

Z podobną ofertą wystąpił wtedy handlarz „starożytnościami” z Petersburga. Chciał zapłacić za dywan 40 tys. rubli, a także dołożyć jeszcze 10 tys. rubli na remont kościoła w Studziannie. Tym transakcjom zapobiegł zdecydowany protest miejscowych parafian.

W obronie królewskiego daru stanęli oni także w 1929 roku. Napisano o tym w wydaniu łódzkiego dziennika „Echo” z 27 sierpnia tegoż roku. Przytoczono w nim rozmowę z ks. Wojciechem Helbichem, jednym z zakonników-filpinów ze Studzianny. Powiedział on, że jeszcze niedawno dywan podarowany przez króla Sobieskiego używano do ceremonii ślubnych na specjalne życzenie nowożeńców.

„Zaznaczyć jednak muszę, że lud opoczyński doskonale znał pamiątkową wartość dywanu. To też strzegł go jak oka w głowie (…) Przed rokiem np. badał dywan delegat Muzeum Narodowego w Warszawie, p. Markoni. Aby dokładniej pokazać dywan, wynieśliśmy go ze skarbca na podwórze i tam wspólnie oglądaliśmy. Wywołało to dziwny skutek. Na drugi dzień zgłosiła się delegacja ludności prosząc o wyjaśnienie, kto to był ten obcy i po co ten nasz dywan tak skrupulatnie oglądał. Trzeba było długich tłumaczeń, aby zaniepokojoną delegację ludności uspokoić” – opowiadał zakonnik ze Studziannej.