„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Krwawe porachunki w przedwojennym „Wilanowie”
Wstrząsające, wręcz makabryczne sceny rozegrały się 85 lat temu w Tomaszowskiej Fabryce Sztucznego Jedwabiu, nazywanej powszechnie od nazwy tej dzielnicy miasta „Wilanowem”. Z opisu tego wydarzenia, zamieszczonego 13 lipca 1934 roku na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika”, wieje grozą.
W relacji gazety podano, że poprzedniego dnia trwało w TFSJ przebijanie muru między dwiema salami produkcyjnymi. Wykonanie tego zadania powierzono zatrudnionemu w „Wilanowie” murarzowi, 47-letniemu Józefowi Psucie. Do pomocy dano mu pracującego również w tej fabryce 26-letniego Tadeusza Wójcickiego. Niestety, między nimi dochodziło do częstych scysji. Prowokował je J. Psuta, który dokuczał młodszemu robotnikowi i zwracał się do niego w sposób obraźliwy.
„Wczoraj Wójcicki, mocno dotknięty jakimś nowym epitetem, skierowanym przez Psutę pod jego adresem, porwał młotek i zadał Psucie trzy ciosy w głowę. Murarz padł nieprzytomny na ziemię. Wójcicki, zdając sobie sprawę z następstw, jakie go czekają, postanowił popełnić samobójstwo. Wybiegł z pustej sali fabrycznej i dostał się do oddziału kompresorów, gdzie rzucił się na pas transmisji. Manewr ten spostrzegł w porę dozorujący maszyny robotnik i zepchnął Wójcickiego na ziemię. Młodzieniec nie zrezygnował jednak ze swego zamiaru, podbiegł do drugiej maszyny i porwał ręką za transmisję. Dostał się na pas i został wyrzucony na środek sali” – napisano w gazecie.
Z jej dalszej relacji wynikało, że wskutek upadku Wójcicki doznał zdruzgotania ręki i nogi oraz innych, poważnych obrażeń ciała. Obydwu rannych przewieziono do szpitala miejskiego, gdzie J. Psuta zmarł po kilku godzinach nie odzyskawszy przytomności. „Stan Wójcickiego jest ciężki. Jeśli uda się go utrzymać przy życiu, trzeba będzie amputować rękę i nogę. Wypadek ten wywarł w całym Tomaszowie przygnębiające wrażenie” – stwierdzono na koniec prasowej relacji.
Nożem w twarz z zazdrości o kobietę
O innymi, krwawym wydarzeniu na tle osobistych porachunków, mającym związek również z „Wilanowem” było głośno dwa lata wcześniej. Jak napisano w wydaniu „Ilustrowanej Republiki” z 25 maja 1932 roku, sprawcą dramatu był niejaki Jakub Niedzielski. Od dłuższego czasu był on wrogo usposobiony do swojego kolegi Ludwika Kowary, pracującego w TFSJ. Przyczyną konfliktu była pewna kobieta.
„Gdy onegdaj w godzinach wieczorowych Kowara opuszczał portiernię fabryki, ukryty za jednym z przydrożnych drzew Niedzielski wybiegł ze swej kryjówki i uderzył Kowarę nożem w twarz. Uderzenie było tak silne, że ostrze noża przebiło kość nosową, górne podniebienie i poważnie skaleczyło krtań i język. Po dokonaniu tego bestialskiego czynu Niedzielski zbiegł w niewiadomym kierunku. Ofiarą napadu przewieziono w stanie ciężkim do szpitala miejskiego. Dochodzenie ustaliło, że Niedzielski ukrywa się nie tylko przed władzami policyjnemi, lecz i przed przyjaciółmi poszkodowanego, któremu przyrzekli zemstę na Niedzielskim’ – donosiła gazeta.
Długa droga żeliwnego żubra do Spały
W historii posągu żubra, stojącego w centrum Spały i będącego jej nieoficjalnym herbem, istnieje jeszcze niewyjaśniona do końca luka. Dotyczy ona trzyletniego okresu poprzedzającego przywiezienie tej statui do spalskiej rezydencji prezydenta RP – Ignacego Mościckiego. Według mylącej wersji, rozpowszechnianej jeszcze w okresie międzywojennym, żeliwny żubr dotarł tutaj wprost z Białowieży.
Faktem jest, że jego historia zaczyna się od carskiego polowania, odbytego 6 i 7 października 1860 roku w Puszczy Białowieskiej. Jak już pisałem w tym cyklu, w wielkich łowach na zaproszenie cara Aleksandra II uczestniczyli przedstawiciele dworów panujących ówczesnej Europy. Dla upamiętnienia tego wydarzenia car polecił ustawić na miejscu łowów posąg żubra naturalnej wielkości.
Statua, która zaprojektował Mihal’y A. Zichy – nadworny artysta malarz cara Aleksandra II, została odlana z żeliwa przez fabrykę Ogariowa w Petersburgu. Ważący 4 tony pomnik z wysokim, również żeliwnym postumentem, opatrzonym opisem głośnego polowania, stanął w Zwierzyńcu (pomiędzy Białowieżą i Hajnówką) w 1862 roku.
W sierpniu 1915 roku statuę żubra wraz z postumentem zdemontowano i ewakuowano przed nadciągającą ofensywą armii niemieckiej, wywożąc go koleją do Moskwy. W 1924 roku pomnik ten na mocy Traktatu Ryskiego został zwrócony stronie polskiej przez władze sowieckiej Rosji w drodze rewindykacji zagrabionych pamiątek historycznych.
Po przywiezieniu z Moskwy posąg żubra z rozłożonym postumentem trafił najpierw na dziedziniec Zamku Królewskiego w Warszawie. Była to jednak lokalizacja tymczasowa, gdyż początkowo nie bardzo wiedziano, co z tym posągiem zrobić. Był przecież pamiątką po rosyjskim carze – ciemiężycielu Polski. Rozważano różne koncepcje lokalizacji osobliwego pomnika.
Na warszawskim placu, czy w spalskiej kniei?
O jednej z nich mówi anons, zamieszczony 17 stycznia 1926 roku na łamach wydawanego w Łodzi dziennika „Głos Polski”. Można w nim przeczytać: „Z Białowieży przywieziono do Warszawy spiżowy (w rzeczywistości żeliwny – dop A.K.) pomnik żubra, który ma ozdobić jeden z placów stolicy. Tymczasem jednak gość z puszczy białowieskiej nie może znaleźć stałego przytułku i spoczywa na dziedzińcu Zamku Królewskiego”.
Potwierdza to zdjęcie, zamieszczone obok cytowanej notatki. Ukazuje ono posąg żubra i części oryginalnego, żeliwnego postumentu. W tle widać jedną ze ścian dziedzińca zamku, przechodzącego wtedy remont.
Nie wiadomo, na którym z warszawskich placów posąg ten planowano ustawić. Wygląda jednak na to, że od tego zamiaru odstąpiono, gdyż kłopotliwa pamiątka carska powędrowała z zamku do warszawskiego Muzeum Ziemi. Nie zagrzała tu jednak miejsca. Już w 1927 roku posąg żubra decyzją Prezydenta I. Mościckiego został przeniesiony do Spały. Najprawdopodobniej miało to związek z organizowanymi tutaj pod jego auspicjami pierwszymi ogólnopolskimi dożynkami. Dotąd jednak nie wiadomo, gdzie się podział oryginalny postument posągu żubra z 1862 roku.
Wielkie bogactwa w opoczyńskich piaskach
O tej nieurodzajnej ziemi tak mówiło stare porzekadło: „Bodaj to, bodaj opoczyńskie kraje, korzec sieje, kopę zbiera, kopa korzec daje. Ziarno za ziarno, a słoma darmo”. Mawiano również, że diabeł, wydając swoją córkę za mąż oddał jej opoczyńską ziemię w posagu. Obydwie ludowe mądrości przytoczono prawie 160 lat temu na łamach „Gazety Codziennej”, ukazującej się w Warszawie.
W wydaniu tego dziennika z 15 lutego 1860 roku zamieszczono korespondencję nadesłaną z Opoczna. Zawiera ona intersujący i dzisiaj mało znany opis ówczesnego powiatu opoczyńskiego i samego Opoczna. W odróżnieniu od cytowanych na wstępie porzekadeł ten obraz tchnie optymizmem.
„Ale dziś gospodarstwo rolne w tych stronach znakomicie podniesionem zostało; prawie wszędzie zaprowadzono płodozmian, cały powiat poprzerzynano drogami bitemi a ztąd wszelką komunikacją ułatwiono tak z koleją żelazną, jak i z głównemi traktami; rozwinięcie zaś i ulepszenie zakładów fabrycznych żelaznych w całym powiecie, postawiło go w rzędzie najbogatszych w Królestwie (…) W powiecie tutejszym powtarzam, gospodarstwo jest wzorowe i fabryki do wysokiej doskonałości doprowadzone”. – chwalił się opoczyński korespondent na łamach warszawskiego dziennika.
Napisał dalej, że wyśmiewane kiedyś piaszczyste ziemie w Opoczyńskiem kryły w sobie nieprzebrane ilości rud żelaza. Przed 160 laty korzystały z nich liczne zakłady hutnicze i odlewnie. Pracowało tu wiele fabryk produkujących różne maszyny. Bogactwem ziemi opoczyńskiej były wtedy również bogate złoża kamienia ciosowego i wapiennego. Ponadto w korespondencji napisano o poszukiwaniach „węgla ziemnego”, prowadzonych w tamtym czasie na terenie powiatu opoczyńskiego.
Opocznianie – „jednozgodną i kochającą rodziną”
„O samym mieście Opocznie niewiele można powiedzieć; jest to miasteczko prawie z nicości wydobyte, ale schludne. Główny przedmiot handlu stanowi zboże, które żydzi transportują do stacji kolei w Piotrkowie” – napisano lakonicznie w korespondencji.
Nieco więcej miejsca poświęcono w niej zachowanemu w Opocznie fragmentowi dawnego zamku króla Kazimierza Wielkiego. W korespondencji nazwano go chyba na wyrost „pałacem”. Jednak obiektywnie stwierdzono, że ta budowla nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była po prostu piętrowym domem, zbudowanym z łamanego kamienia. Jednak jego nadzwyczaj grube mury i usytuowanie na wyniesionym brzegu rzeki Drzewiczki wskazywały, że był niegdyś częścią opoczyńskich fortyfikacji.
„Drugi znów dom także piętrowy z kamieni łamanych w rynku położony, zwany Esterką, po wyrestaurowaniu przed parą laty, staraniem obywateli Radę Opiekuńczą zakładów dobroczynnych składających, obróconym został na korzyść tutejszego szpitala św. Władysława. Mieszkańcy Opoczna, trzeba im oddać tę sprawiedliwość, wszyscy jakby jednozgodną, serdecznie kochającą się stanowią rodzinę” – tą jakże pochlebną opinią zakończono prezentację Opoczna sprzed 159 lat.
Ulicami dawnego Opoczna ze Stefanem Janasem
Wyjątkową okazję do wędrówki po dawnym Opocznie daje lektura artykułu, zamieszczonego 19 sierpnia 1905 roku na łamach wydawanego w Warszawie „Tygodnika Polskiego”. Ten mało dzisiaj znany opis wyszedł spod pióra Stefana Janasa – nietuzinkowej i wielce zasłużonej dla Opoczna postaci. Przekazał on wiele informacji i spostrzeżeń ciekawych nie tylko dla historyków, ale także dla ogółu dzisiejszych opocznian.
Dotyczą one m.in. ówczesnego układu przestrzennego miasta nad Drzewiczką. Tworzyły go trzy rynki i trzydzieści brukowanych ulic. W centrum znajdował się Rynek Główny (dzisiejszy Plac Kościuszki). Handlowano także na Targu Końskim (dzisiejszy Plac Kilińskiego) i na Rynku Żydowskim (rejon dzisiejszej Ulicy Janasa).
Większość wybrukowanych ulic miała oficjalne nazwy. Były to ulice: Staromiejska, Warszawska, Kościelna, Garncarska, Piwna, Długa, Kołomurna, Szewska, Szkolna, Grobelna, Mostowa, Żydowska, Błotna, Kuligowska, Gęsia, Browarki, Szpitalna, Piotrkowska i Germanowska. Cześć z tych nazw przetrwała do dzisiaj, zaś inne ulice zmieniły nazwę bądź zupełnie zniknęły z krajobrazu miasta. Było w Opocznie także kilkanaście ulic bezimiennych.
„Domów po większej części murowanych, piętrowych z krytemi blachą dachami jest 330. Z tych na pierwszem miejscu z jakim takim smakiem estetycznym i elementarnymi wymaganiami higieny zbudowanemi postawić można trzy, reszta zaś to mniej więcej nieźle sklecone koszary, które prócz wilgocią i robactwem niczem się więcej nie odznaczają” – skrytykował S. Janas zabudowę miasta.
„…herbatkowe pogadanki z salonowemi obgadankami”
Podał także szczegółowe dane dotyczące mieszkańców Opoczna. Na koniec 1904 roku mieszkało w nim na stałe 2.977 mężczyzn i 2.946 kobiet. Co najmniej połowę z nich stanowili Żydzi. Wśród pozostałych mieszkańców, oprócz Polaków – katolików, było 96 prawosławnych i 12 ewangelików. Według S. Janasa około dwustu mieszkańców Opoczna pochodzenia polskiego zaliczało się do „małomiasteczkowej inteligencji”, złożonej przeważnie z urzędników i ich rodzin. Pozostała część opoczyńskich mieszczan przeważnie trudniła się rolnictwem i handlem, a także pracą w nowo powstałych zakładach przemysłowych.
„Kultura w Opocznie rozgałęzia się dość prędko. Zwłaszcza młodzież, mimo ubogiego stanu, z zapałem dąży do światła. Czytelnictwo przeto rozwija się coraz więcej. Dowodem tego jest pokaźna ilość abonowanych pism (…) Pijaństwo prawie, że zanika; natomiast wzrasta zamiłowane do strojów. Tryb życia towarzyskiego kręci się bardzo wolno; czasem tylko jakiś sensacyjny wypadek pchnie go cokolwiek prędzej po to by wywołać na parę dni herbatkowe pogadanki z salonowemi obgadankami” – komentował Stefan Janas.
Dodajmy, że autor cytowanego opisu Opoczna, żarliwy patriota i działacz społeczny, został później jego burmistrzem. Następnie walczył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, na której zaginął.