„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
W Spale oddawali honory… carskim łóżkom?
W dzisiejszej, owładniętej komercją Spale mocno eksponuje się, a czasem wręcz gloryfikuje, jej carską przeszłość. Przesadnie i sztucznie kreuje się tutaj idylliczny, nacechowany monarszym majestatem i przepychem obraz spalskiej rezydencji, której ośrodkiem był zbudowany w 1885 roku myśliwski pałacyk dla cara Aleksandra III. W rzeczywistości tej skromnej rozmiarami i wyposażeniem budowli (spłonęła w 1945 roku) daleko było do rozmachu i luksusu. Zasługiwała raczej na miano większej leśniczówki lub hoteliku.
Skłania do tego choćby lektura artykułu zamieszczonego na łamach dziennika „Echo Łódzkie” w wydaniu z 30 września 1928 roku. Jej autor – Aleksy Rżewski opisał swoje wrażenia z przyjazdu do Spały niedługo po zakończeniu I w.św., bowiem w 1919 roku. Stwierdził, że budynek pałacowy z werandą, pozbawiony ozdób i skromnie otoczony krzakami tui, czynił jednak miłe wrażenie dla oka.
„Wewnątrz pałacu urządzenia przypominają raczej hotel, aniżeli pałac. Małe pokoiki wielkoksiążęce tchną spartańską wprost skromnością. Sala przyjęć o skromnych meblach ze staroświeckimi kominkami, u góry kandelabry elektryczne, zbudowane z rogów żubrów i jeleni, wyglądają oryginalnie i interesująco.” – odnotował autor relacji ze Spały. Na marginesie dodajmy, że podobnie krytyczny opis ciasnych i ciemnych wnętrz spalskiego pałacyku zawarła w swoich wspomnieniach żona cara Mikołaja II – Aleksandra Fiodorowna.
Z cytowanego wcześniej artykułu warto przytoczyć jeszcze jedną, na poły anegdotyczną historyjkę, zasłyszaną przez A. Rżewskiego podczas jego pobytu w Spale. Wiąże się ona z wkroczeniem wojsk niemieckich do tutejszej rezydencji carskiej w styczniu 1915 roku. W pierwszym roku Niemcy skradli i wywieźli kosztowne dywany perskie, potem przyszła kolej na mosiężne zamki i klamki.
„Aż wreszcie chciwość prusko-monarchistyczna zatrzymała się u wrót sypialni, gdzie znajdowały się dwa wytworne złocone mosiężne łóżka carskiej pary. Wobec zawiłego problematu, Niemcy zwrócili się wtedy do kajzera Wilhelma, co czynić? Otrzymali odpowiedź, że majestat cesarski, nawet nieprzyjacielskiego panującego, nie pozwala na podobne świętokradztwa i wobec tych pamiątek rozkazuje zachowywać się wojskowym z należytą czcią i szacunkiem (…) Tradycji monarchistycznej stało się zadość, a każdy oficer pruski, wchodząc do carskiej sypialni, stawał na baczność… Złośliwi twierdzą, że cześć tę oddawano szafce nocnej, w której znajdowały się dyskretne przedmioty” – ironizował Aleksy Rżewski. Warto dodać, że był on zagorzałym działaczem socjalistycznym i niepodległościowym, a w latach 1919-23 piastował urząd pierwszego prezydenta Łodzi w II R.P.
Wrzucił granat do ogrodu dyrektora Hertza
Na początku 1938 roku mieszkańców Tomaszowa zbulwersowało dramatyczne i tajemnicze wydarzenie, do którego doszło w bliskim sąsiedztwie tutejszej fabryki sztucznego jedwabiu. W ogrodzie na tyłach willi, usytuowanej naprzeciwko tejże fabryki przy ulicy Spalskiej, znaleziono granat podrzucony przez nieznanego sprawcę. Pikanterii sprawie dodawał fakt, iż lokatorem okazałej willi, nazywanej także pałacykiem, był nie kto inny, jak dyrektor zarządzający Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu – Michał Hertz.
Finał sensacyjnej sprawy rozegrał się 3 czerwca tego samego roku przed piotrkowskim sądem okręgowym na jego sesji wyjazdowej w Tomaszowie. W relacji pt. „Granat w pałacu dyr. Hertza”, zamieszczonej następnego dnia w łódzkim dzienniku „Głos Poranny”, informowano: „Na ławie oskarżonych zasiadł Stanisław Skorupiński, były laborant TFSJ, pod zarzutem szantażu, gróźb karalnych i zamachu. Dyr. Hertz, kilka miesięcy temu począł otrzymywać listy, w których tajemniczy autor domagał się znacznego okupu, grożąc w razie odmowy, zabiciem syna dyrektora Jana”.
Jak napisano dalej, te listy początkowo nie były traktowane poważnie przez M. Hertza, ale z czasem przychodziły coraz częściej. Miarka przebrała się, gdy któregoś dnia ktoś rzucił do ogrodu dyrektora granat obronny o dużej sile rażenia. Na szczęście nie doszło do jego wybuchu, ale sprawą pilnie zajęła się policja. „W wyniku dochodzenia ustalono, że szantażu i zamachu dopuścił się laborant Skorupiński. Został on aresztowany i wczoraj stanął przed sądem. Po przesłuchaniu świadków, sąd skazał Skorupińskiego na 2 lata więzienia z pozbawieniem praw na lat 5” – donosiła łódzka gazeta.
W uzupełnieniu tej historii warto podkreślić, że Michał Hertz należał do postaci znanych i poważanych w przedwojennym Tomaszowie. Oprócz zarządzania TFSJ – największym zakładem produkcyjnym miasta, zatrudniającym już wtedy ponad 5 tys. osób, dyrektor Hertz aktywnie udzielał się na niwie społecznej i religijnej. Jako katolik-neofita (z pochodzenia był Żydem) mocno wspierał budowę kościoła przy ulicy Spalskiej. Znalazło to wyraz w nadaniu tej świątyni podwójnego wezwania: Św. Michała Archanioła i Najświętszego Serca Jezusowego. Upamiętniono go także w nazwie osiedla Michałówek, zbudowanego z jego inicjatywy w latach 30. ub. wieku dla kadry kierowniczej TFSJ. Michał Hertz został zabity w 1942 roku wraz z żoną Eugenią przez gestapowców w Warszawie.
Zajmowana przez niego przed wojną willa została zbudowana na przełomie XIX i XX wieku przez Roberta Kliendiensta, właściciela fabryki włókienniczej „Wilanów”. Po wojnie mieścił się w niej zakładowy żłobek, a dzisiaj willa jest w rękach prywatnych.
Czy prezydent Mościcki omijał Tomaszów?
Latem 1927 roku cały Tomaszów żył przygotowaniami do uroczystego oddania do użytku nowo zbudowanego gmachu magistratu. Długo wyczekiwaną, okazałą budowlę w nowoczesnym stylu modernistycznym szybko okrzyknięto największą dumą miasta. Czyniono wszystko, by otwarcie tego gmachu otrzymało godną i okazałą oprawę. Rangę wydarzenia miała podnosić obecność samego Prezydenta R.P. – prof. Ignacego Mościckiego. Byłaby ona symbolicznym dopełnieniem wizyty poprzedniego prezydenta – Stanisława Wojciechowskiego, który dwa lata wcześniej zaszczycił uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego pod ten gmach.
Jak podano w wydaniu „Echa Mazowieckiego” z 5 czerwca 1927 roku, do Warszawy udała się oficjalna delegacja władz miasta, by osobiście zaprosić prezydenta I. Mościckiego na uroczystość, zaplanowaną pierwotnie na dzień 19 tegoż miesiąca. W kolejnym wydaniu „Echa” donoszono na pierwszej stronie: „… Pan Prezydent Rzeczplitej łaskawie raczył przyjąć zaproszenie na uroczystość i przyrzekł zaszczycić ją swą obecnością”.
Informując o tym na sesji Rady Miejskiej w dniu 15 czerwca prezydent Tomaszowa – Karol Lechowicz poinformował o przesunięciu terminu przyjazdu I.Mościckiego do Tomaszowa na 26 czerwca. Podano również obszerny program wizyty, podczas której dostojny gość, oprócz uroczystego poświęcenia ratusza, miał uświetnić otwarcie strzelnicy miejskiej i odsłonięcie pomnika ku czci byłych legionistów I Brygady J. Piłsudskiego. Na tej samej sesji Rada Miejska uchwaliła przemianowanie ulicy Pilicznej na ulicę Prezydenta Mościckiego. Zaapelowano do tomaszowian o stosowne „oporządzenie” i upiększenie miasta na przyjazd Głowy Państwa.
Dla upamiętnienia historycznego wydarzenia redakcja „Echa Mazowieckiego” wydała specjalny numer swojego pisma. Umieszczono w nim zdjęcie tablicy zawieszonej w nowym magistracie, upamiętniającej oficjalne oddanie go do użytku z datą 26 czerwca 1927 roku (do tej pory mylnie powtarzaną w wielu publikacjach).
Niestety, prezydent I. Mościcki do Tomaszowa tego dnia nie przyjechał. Zakomunikowano o tym na łamach „Echa” w dniu 26 czerwca, podając jako powód wyjazd prezydenta na zjazd związku straży pożarnych w Poznaniu. Wyznaczono kolejny termin jego przyjazdu na 20 sierpnia, ale i ten nie doszedł do skutku. Tym razem oficjalnie podanym powodem było „przemęczenie Pana Prezydenta”. Ostatecznie tomaszowski magistrat został uroczyście otwarty i poświęcony 24 sierpnia 1927 roku, ale już z drugim garniturem władz wojewódzkich i powiatowych.
Zastanawiano się, czy nieobecność I. Mościckiego na tej uroczystości, mimo kilkakrotnych zapowiedzi, była dziełem przypadku, czy raczej jakiejś jego awersji do Tomaszowa. Faktem jest, że przyjeżdżając przez 13 lat, jako Prezydent R.P., do pobliskiej Spały ani razu nie zajrzał do tego miasta…
Jak Leonowa z Bociana uratowała fabrykanta?
Przedziwne zrządzenie losu zetknęło przed 84 laty znanego tomaszowskiego fabrykanta i zwykłą mieszkankę peryferyjnej, nadpilickiej dzielnicy Nowy Port, popularnie nazywanej wtedy Bocianem. A doszło do tego w nader dramatycznych okolicznościach. Donosił o tym łódzki dziennik „Głos Poranny” na czołowym miejscu wydania z 21 września 1932 roku pod krzykliwym tytułem: „Samobójstwo przemysłowca tomaszowskiego. Karol Bartke skoczył do Pilicy”.
W dalszej treści relacji, przekazanej telefonicznie przez swojego korespondenta z Tomaszowa, gazeta sprecyzowała, że poprzedniego dnia ten fabrykant nie popełnił, a usiłował popełnić samobójstwo poprzez utopienie się w Pilicy. „W tym celu (…) rzucił się do wody w okolicy Nowego Portu. Na szczęście zauważyła to znajdująca się w pobliżu mieszkanka Nowego Portu p. Leonowa (nie podano jej nazwiska – dop. A.K.), która nie namyślając się ani chwili rzuciła się na ratunek topiącemu. Po ciężkiej walce z wartkim prądem rzeki udało się jej wydobyć Bartkego na brzeg. Zastosowane natychmiast środki ratunkowe doprowadziły niedoszłego samobójcę do przytomności” – relacjonował na gorąco korespondent „Głosu”.
Jak napisano dalej, samobójcza próba znanego przemysłowca wywołała zrozumiałą sensację w Tomaszowie. Jeszcze niedawno jego ojciec, najstarszy przemysłowiec Tomaszowa, doprowadził firmę do rozkwitu, lecz po jego śmierci w 1921 roku przedsiębiorstwo zaczęło chylić się ku upadkowi. Pogłębiający się kryzys gospodarczy ostatecznie pogrążył firmę, która ogłosiła upadłość we wrześniu 1932 roku. „Przyzwyczajony do zbytków i wygód niedoszły samobójca nie mógł się pogodzić z myślą o niedostatku, to też od dłuższego czasu nosił się z myślą samobójstwa. W ostatnich czasach zdradzał on silny rozstrój nerwowy” – dodała w komentarzu łódzka gazeta.
W suplemencie do historii, odnalezionej z pomocą tomaszowskiego historyka-regionalisty Mariana Fronczkowskiego, warto wyjaśnić, że uratowanym przez p. Leonową był Karol Konstanty Bartke. Wspomniany również w tekście jego ojciec – Karol Johan Bartke był właścicielem fabryki sukna i kortów przy ul.Warszawskiej obok mostu na Wolbórce. Zajmowała ona m.in. istniejący do dzisiaj najstarszy budynek fabryczny Tomaszowa, tj. wybudowaną w 1827 roku z inicjatywy hr. Antoniego Ostrowskiego dawną „Batavię”.
Po śmierci ojca w 1921 roku fabrykę prowadzili jego dwaj synowie: wspomniany wcześniej Karol Konstanty i Mikołaj Franciszek Bartke. Po ich bankructwie fabrykę nabyli Ludwig Müller i Alfred Paweł Lüdert. W dawnej „Batavii” zaczęli oni wytwarzać filce i tkaniny techniczne. Co ciekawe, ten profil produkcji jest tutaj kontynuowany do dzisiaj.