„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Towarzyski skandal pod willą Szepsa

22-towarzyski-skandalPrzed urokliwą, eklektyczną willą przy ulicy Mościckiego 4, będącą dzisiaj siedzibą Urzędu Gminy Tomaszowa Mazowieckiego, doszło przed 83 laty do niecodziennej, bo fizycznej konfrontacji dwóch przedstawicieli miejscowej elity biznesowej. Narastający między nimi od pewnego czasu konflikt na tle finansowym doprowadził do głośnego skandalu towarzyskiego, szeroko i długo komentowanego w całym mieście i w ówczesnej prasie.

Jak donosił łódzki dziennik „Ilustrowana Republika” w wydaniu z 25 sierpnia 1933 roku, uczestnikami tego zajścia byli znani tomaszowscy fabrykanci: Bolesław Szeps i Salomon Bornstein. Pokłócili się z powodu weksli, pozostawionych przez pierwszego z nich po odejściu, w wyniku przegranych wyborów, z funkcji prezesa zarządu Banku Ludowego w Tomaszowie. „Nowy zarząd w składzie pp. Norymberskiego, Bornsteina i Mezalszajna przejmując swoje agendy, w pierwszym rzędzie  zwrócił szczególną uwagę na portfel weksli zaprotestowanych, jeszcze nie wywindykowanych. Pomiędzy temi protestami znalazło się kilka z żyrem p. Bolesława Szepsa na ogólną sumę zł 570 z roku 1932. (…) Zarząd, dążąc do upłynnienia zamrożonych w ten sposób kapitałów, skierował m.in. do p. Szepsa monit, w którym żądał wykupienia tych protestów” – wyjaśniała łódzka gazeta.

Napisano w niej następnie, że B. Szeps kompletnie zignorował kilka monitów wysyłanych mu w tej sprawie przez wspomniany bank. Ostatecznie skłoniło to jego zarząd do wyznaczenia byłemu prezesowi ostatecznego terminu wykupienia tychże weksli, grożąc w razie dalszej odmowy skierowaniem sprawy na drogę sądową. Czując się dotknięty tym ultimatum B. Szeps wystosował do banku list, używając licznych obraźliwych zwrotów pod adresem nowego zarządu. W końcu między adwersarzami w tym konflikcie doszło do rękoczynów.

„W dniu 20 bm. o godz. 21-ej, gdy p. Bornstein przechodził ulicą dr. Mościckiego obok nieruchomości p. Szepsa, ten podbiegł do niego i wymierzył mu policzek, krzycząc, „jak śmiesz jeszcze przechodzić moim trotuarem”. Oczywiście p. Bornstein nie pozostał dłużny p. Szepsowi i zdzielił go kilkakrotnie laską, zaś na koniec również wymierzył mu siarczysty policzek” – relacjonowała sensacyjny incydent wspomniana gazeta.

Do tej historii warto dodać, że Bolesław vel Boruch Szeps był wówczas współwłaścicielem Starzyckiej Manufaktury Dywanów, zlokalizowanej przy dzisiejszej ulicy Głównej 5. W latach 20. ub. wieku wybudował w centrum miasta willę, pod którą rozegrało się opisane wydarzenie. Z kolei jego adwersarz – Salomon Bornstein był współwłaścicielem Tomaszowskiej Fabryki Sukna, usytuowanej między dzisiejszymi ulicami: Warszawską, Konstytucji 3 Maja i H. Kołłątaja.

Historia miasta zapisana na chodnikowych płytach

23-historia-na-chodnikachW trakcie trwającej obecnie szeroko zakrojonej przebudowy i modernizacji wielu tomaszowskich ulic niepostrzeżenie znikają na pozór drobne, lecz ważne ślady z przeszłości miasta. Są nimi betonowe płyty chodnikowe i krawężniki posiadające jeszcze międzywojenną metrykę. Kwadratowe płyty z wyciśniętymi w betonie literami Z.M.T., oznaczającymi przedwojenny Zarząd Miasta Tomaszowa oraz datami rocznymi 1936 i 1937, zniknęły m.in. z przebudowywanej obecnie ulicy Barlickiego. Uznano je tutaj, jak w wielu innych częściach miasta, za szpecące „starocie” i zastąpiono ponoć bardziej praktyczną i estetyczną kostką betonową.

A jeszcze przed kilkudziesięciu laty uliczne chodniki z takimi płytami były w naszym mieście oznaką nowoczesności. Co więcej, ich masowe wytwarzanie i wykorzystywanie do budowy i remontów ulic wiązało się z realizowaniem przez tomaszowski magistrat szerokiego programu robót publicznych w celu ograniczenia katastrofalnego bezrobocia. Świadczy o tym choćby prasowa notatka zamieszczona w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika” z 11 sierpnia 1933 roku pod obiecującym tytułem: „Uruchomienie betoniarni miejskiej w Tomaszowie. Zarząd miasta czyni energiczne starania celem zatrudnienia bezrobotnych”.

Poinformowano w niej, że dzięki zabiegom Eustachego Rychlickiego, pełniącego wtedy funkcję komisarza rządowego w zastępstwie niewybranego prezydenta Tomaszowa, wkrótce zostanie tutaj uruchomiona betoniarnia miejska. Będzie ona produkowała płyty chodnikowe oraz krawężniki niezbędne do budowy i naprawy ulic, przewidzianych w planach robót publicznych. „Betoniarnia miejska wyprodukuje 5000 sztuk płyt chodnikowych, co stanowi 2000 mtr. kw. Ilość krawężników nie jest jeszcze ustalona. W betoniarni zatrudnieni będą również bezrobotni (…) Dotychczas zarząd miasta zatrudnił już przy robotach publicznych w Tomaszowie 724 bezrobotnych, lecz p. komisarz Rychlicki czyni w dalszym ciągu starania w kierunku znacznego zwiększenia tej liczby” – zapowiadała łódzka gazeta.

Warto wiedzieć, że wspomniana w tej notatce nowa betoniarnia znajdowała się przy ulicy Legionów i była drugą taką wytwórnią, funkcjonującą przy tej ulicy. Pierwszą tomaszowski magistrat uruchomił tutaj już w 1919 roku. Co ciekawe, wyroby betonowe produkowano w tym miejscu także podczas okupacji hitlerowskiej. Latem 1944 roku w betoniarni przy ul. Legionów (przemianowanej wtedy na: Dr. Todt-Strasse) wytwarzano prefabrykowane elementy przeciwlotniczego schronu, budowanego przez Niemców pod Placem Kościuszki (wtedy: Grossdeutscher Ring). W związku z jego rewitalizacją w 2014 roku zostały one wydobyte i przeniesione do Skansenu Rzeki Pilicy.

Na carskich łowach Polacy lepiej strzelali

24-carskie-lowyUczestnikami carskich polowań w lasach spalskich bywali także polscy arystokraci. Odróżniali się oni od rosyjskich myśliwych nie tylko swoim ubiorem i zachowaniem, ale także celnym okiem. Można o tym przeczytać w artykule Stefana Krzywoszewskiego pt. „Ostatnie polowania Mikołaja II w Białowieży i Spale”, zamieszczonym na łamach „Kurjera Warszawskiego” z 30 listopada 1934 roku. Autor oparł się na wspomnieniach generała Aleksandra Spirydowicza, który czuwał nad bezpieczeństwem cara Mikołaja II i jego rodziny. Opisując ostatnie carskie łowy w lasach spalskich, trwające jesienią 1912 roku, rosyjski generał napisał, że przedstawiciele arystokracji polskiej znaleźli się kilkakrotnie wśród zaproszonych gości.

„Panowie polscy wyróżniali się skomplikowanemi i wyszukanemi strojami myśliwskiemi. W swoich długich kolorowych pelerynach stanowili grupę odrębną, która odcinała się od otoczenia carskiego. Byli grzeczni, lecz nie bez wyniosłości. Rozmawiali po francusku. Otoczenie carskie zachowywało się wobec nich z wielką rezerwą, starając się ukryć swoje istotne uczucia w zdawkowej uprzejmości. Rosjan przytem drażniło, że wytworni polscy panowie lepiej od nich strzelali” – przyznawał obiektywnie generał Spirydowicz.

Na pocieszenie dodawał, że honor rosyjskich myśliwych podczas tych łowów ratował jedynie członek świty cara, jego tzw. figiel-adiutant książę Wiktor Koczubej. Czasem udawało mu się celniej strzelać do zwierzyny niż polscy myśliwi, natomiast wszyscy strzelcy nie mieli problemów z wyborem celów. „Zwierzyny była taka mnogość, że kanonada na linji myśliwych czyniła wrażenie zawziętej walki karabinowej. Po polowaniu, które bywało rzezią jeleni, dzików, danieli, zajęcy, myśliwi zazwyczaj byli zatrzymywani na obiad. Urozmaicały te przyjęcia orkiestry pułkowe, lub koncerty na bałałajkach” – wspominał rosyjski generał. Zwierzył się również, że mimo wszystko „rosyjscy ludzie” w Spale nie czuli się u siebie. Wszak Polska była dla nich wciąż krajem podbitym, zaś Polaków uważali za naród buntowników.

Na marginesie warto powiedzieć, że wspomniana wcześniej obfitość zwierzyny łownej w lasach spalskich była wynikiem intensywnej hodowli prowadzonej z myślą o carskich polowaniach. Jak wynikało z wyliczeń podanych przez ostatniego łowczego dworu carskiego – hrabiego Władysława Wielopolskiego, w 1877 roku znajdowało się tutaj nie więcej niż 50 jeleni, a po upływie 36 lat ich liczba wzrosła do 1.600. W tym czasie na „pokotach”, kończących carskie polowania w lasach spalskich za czasów Aleksandra III i Mikołaja II, znalazło się łącznie 927 jeleni, nie licząc równie wielkiej ilości saren, dzików i innej zwierzyny.