„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Jak pastuszek z Nagórzyc uczył się fotografować
Poprzednikami dzisiejszych przewodników po podziemnej trasie turystycznej w Grotach Nagórzyckich byli najmłodsi mieszkańcy sąsiedniej wioski (dzisiejszej dzielnicy Tomaszowa), od której wzięły one swoją nazwę. Od wiosny do jesieni dzieci z Nagórzyc wypasały owce i gęsi na łące rozciągającej się u podnóża piaskowcowych skał z wydrążonym w nich rozległym labiryntem pieczar, komór i korytarzy. Był on rezultatem trwającego od połowy XIX wieku intensywnego urabiania w tymże złożu ogromnych ilości piasku kwarcowego na potrzeby hut szkła. Po zaprzestaniu tej eksploatacji na początku XX wieku do opuszczonego wyrobiska zaczęli zaglądać turyści.
Aby nie zagubić się w przepastnych i pogrążonych w kompletnym mroku jaskiniach przybysze ci chętnie korzystali z pomocy nagórzyckich pastuszków. Czekali oni na żądnych mocnych wrażeń mieszczuchów z łuczywami, zrobionymi ze smolnych szczapek sosnowych, a także z ekscytującymi opowieściami o tajemnicach tychże podziemi. Do coraz większej inwencji na tym polu z pewnością zachęcały nagórzyckich pastuszków pieniężne datki dawane im za oprowadzenie po grotach. Ciekawą relację z nietypowo zakończonego spotkania z takim domorosłym przewodnikiem zamieścił tygodnik „Iskry” w wydaniu z 16 maja 1931 roku. Znalazła się ona w artykule pt. „Jaskinie w Nagórzycach” autorstwa Tadeusza Kutza, który dotarł tutaj z Warszawy. Na krajoznawczą wyprawę zabrał aparat fotograficzny, będący wtedy jeszcze wielką nowością, zwłaszcza dla mieszkańców wsi.
„Przebrnąwszy błota na skraju łąki, ustawiłem aparat, aby wykonać zdjęcie skał zdaleka. Wówczas zbliżył się do mnie mały, może 7-letni chłopczyk, pasący gęsi na gromadzkiej łące. Prędko zawarłem z nim przyjaźń, sfotografowałem go na tle skał, poczem przystąpiłem do wtajemniczania go w arkana sztuki fotograficznej. Wprawdzie chodziło tylko o to, aby w odpowiednim momencie nacisnąć pompkę aparatu. Po kilku próbach pastuszek pojął o co chodzi, i przystąpiliśmy do zdjęcia. Stanąłem u stóp urwiska, a gęsiarek na dany znak wprawił w ruch migawkę. Trzeba było widzieć jego pełną namaszczenia minę, z jaką naciskał pompkę aparatu. Dokonawszy wreszcie zdjęcia, pastuszek, nie troszcząc się już więcej o mnie, popędził do wsi, wrzeszcząc zdaleka na całe gardło: „Ja umiem fotegrafować! Ja umiem fotegrafować!”–skwitował żartobliwie to spotkanie warszawski krajoznawca.
Następnie opisał wrażenia ze swojej, już samotnej eksploracji mrocznych i pełnych rozmaitych pułapek podziemi oraz prób ich uwiecznienia swoim aparatem z tzw. lampą magnezjową. Ciekawe, czy o tym spotkaniu opowiedział swoim rodzicom i rówieśnikom wspomniany wcześniej „gęsiarczyk” i czy ktokolwiek go do dzisiaj w Nagórzycach zapamiętał?
Galanteryjny sklep z wejściem… przez zegarmistrza
„Jesteśmy świadkami radosnego faktu odnawiania facjat wielu ruder w rynku i bocznych uliczkach, których zaniedbany wygląd dyskredytowałby miasto w oczach kulturalnych gości. Należałoby, aby władze z całą bezwzględnością zmusiły właścicieli domów do reperacji ich przynajmniej zewnętrznej szaty” – ten postulat wbrew nasuwającym się nieodparcie skojarzeniom nie dotyczy obecnego wyglądu centrum Tomaszowa. Został wysunięty 89 lat temu, a to w związku ze spodziewanym przyjazdem Prezydenta R.P. Ignacego Mościckiego na uroczyste poświęcenie nowo zbudowanego gmachu magistratu. O nadanie miastu z tej okazji odświętnego wyglądu apelowano w artykule „Tomaszów oporządza się”, zamieszczonym w niedzielnym wydaniu „Echa Mazowieckiego” z 5 czerwca 1927 roku.
Jednocześnie opublikowano list jednego z członków miejscowego oddziału Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, zwracającego uwagę na fakt, iż oprócz frontonów kamienic wiele do życzenia pozostawiały wiszące na nich szyldy i napisy. Chodziło zarówno o ich wątpliwą estetykę, jak itreść, często będącą na bakier z poprawną polszczyzną.Z listu wynikało, że w Tomaszowie jedynie apteka Knabego, mieszcząca się wtedy przy ul. Św. Antoniego 7, posiadała szyld „w całem tego słowa znaczeniu piękny”. Wśród wiszących nad sklepami językowych dziwolągów wymieniono: „Sprzedaż wyrobów szewckich” (ul. Jerozolimska), „Sprzedaż wyrobów manufakturnych” zamiast manufakturowych (Plac Kościuszki), „Restauracja z wyszynkiem trunków wszelkiego rodzaju napojów” (Plac Kościuszki) oraz „Sprzedaż różnego oleju i Smarowideł” (Rynek).
Jednak najwięcej takich niechlubnych przykładów dostarczały sklepiki usytuowane przy ówczesnej ulicy Prezydenta St. Wojciechowskiego (odcinek dzisiejszej ul. Warszawskiej od ul. Szerokiej do mostu na Wolbórce). Można tu było ujrzeć takie szyldy: „Sprzedaż muzykalnych instrumentów”, „Sprzedaż owsa i otręby”, „Sprzedaż mięsa wołowe i wieprzowe,„Sprzedaż ciastkis i wodą sodowa”, albo „Sprzedaż śledzi i różnych marnatów” zamiast marynatów. Wspólny lokal na tejże ulicy pod numerem 20/22 zajmowały dwa sklepy, co zaznaczono na wywieszce: „Wejście do galanteryjnego sklepu przez zegarmistrza”.
„Mamy nadzieję, że Magistrat naszego miasta zechce się tą sprawą zainteresować (…) przecież faktem jest, że estetycznie urządzone wywieszki, wolne od błędów językowych, są obok higienicznie utrzymanych ulic i czystych frontów kamienic, – legitymacją kulturalnego poziomu miasta. To są szaty zewnętrzne, po których każdy inteligentny przybysz sądzi o wewnętrznej treści miasta” –taki, chyba do dzisiaj aktualny, wniosek wysnuła na koniec tomaszowska gazeta.
Prysznic dla łodzian na Niebieskich Źródłach
Na trop tej historii naprowadziło mnie zdjęcie niedawno odnalezione przypadkiem wśród pamiątek po dawnym oddziale Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego w Łodzi. Wykonana na szklanej płytce fotografia (reprodukcja obok) pochodzi najprawdopodobniej z 1918 lub 1919 roku. Tonie publikowane dotąd zdjęcie, opatrzone lakonicznym opisem: „Prysznic Nieb. Z.”, znajdowało sięw zapomnianym zbiorzeszklanych klisz dokumentujących wycieczki urządzane na przełomie XIX i XX wieku dla łódzkich miłośników krajoznawstwa. Wiele z nich docierało wówczas w okolice Tomaszowa, wyjątkowo nasycone rozmaitymi osobliwościami przyrodniczymi i cennymi pamiątkami historycznymi.
Stałym punktem na trasie tych wypraw były słynne już wtedy Niebieskie Źródła.Obok podziwiania owego cudu natury dodatkową atrakcją dla turystów z zatłoczonej i zadymionej Łodzi był nocleg w starym młynie wodnym stojącym przy upuście źródeł. Potwierdza to choćby relacja zamieszczona na łamach łódzkiego dziennika „Rozwój” w dniu 31 sierpnia 1910 roku. Opisuje ona pełną wrażeń dwudniową eskapadę do Tomaszowa i okolic, zorganizowaną przez łódzkie Towarzystwo Zwolenników Sportu dla 30 entuzjastów krajoznawstwa.
„Mimo niewielkiej liczby uczestników, zakupiono osobny wagon na kolei kaliskiej, i wyruszywszy o godz. 6-tej wieczorem z Łodzi, o 9-tej przybyto na miejsce. Przenocowawszy po za miastem w młynie „Utrata”, zwiedzono piękne Niebieskie Źródła, poczem (…) udano się do wsi Smardzewice, posiadającej stary klasztor św. Anny” – relacjonowała łódzka gazeta. W zapowiedzi prasowej podobnej wycieczki do tomaszowskich źródeł z tego okresu uprzedzano, że do noclegu w młynie będzie zapewniona tylko słoma, dlatego „…pled, poduszeczkę i t.p. należy zabrać ze sobą”.
Być może widoczna na zdjęciu malownicza grupa po takim właśnie noclegu w młynie przyszła do wywierzyska źródeł, by tutaj wziąć osobliwy, poranny prysznic. Niewykluczone, że dotyczył on tylko nowicjuszy i był symbolicznym aktem celebrowanej wtedy „turystycznej inicjacji”. Na taki obrzęd może wskazywać utrwalony na zdjęciu moment polewania źródlaną wodą twarzy jednej z turystek, której ręce są związane z tyłu szeroką wstążką. Górną część jej ciała chroni przed zamoczeniem specjalnie założona peleryna.
Ważną wskazówkę dla datowania tej fotografii stanowi widoczny w jej prawej dolnej części fragment drewnianej konstrukcji, mocno już naruszonej zębem czasu. Są to pozostałości pomostu widokowego, zbudowanego w 1901 roku z okazji wizyty cara Mikołaja II na tomaszowskich Niebieskich Źródłach. Po niespełna 20 latach to właśnie z niego zaczerpnięto szklankę źródlanej wody do uwiecznionego na zdjęciu symbolicznego prysznica.