„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Sylwestrowy „dreszczowiec” z epilogiem po 13 latach
Ta tragiczna historia wydarzyła się w sylwestrowy wieczór 1917 roku, zaś swój sądowy epilog znalazła po wielu latach również… w Sylwestra! O tym zadziwiającym zbiegu okoliczności donosił na czołówce wydania z 2 stycznia 1931 roku łódzki dziennik „Głos Poranny” w artykule pod wstrząsającym tytułem: „Krwią splamiony Sylwester”. Obszerna relacja zaczyna się od opisu aresztowania w 1917 roku, jeszcze podczas niemieckiej okupacji Tomaszowa, żony bogatego ziemianina nazwiskiem Brzeziński pod zarzutem uprawiania tzw. szmuglu.
Dzięki staraniom męża władze zgodziły się ją uwolnić po wpłaceniu kaucji w markach niemieckich. Nie posiadając tej waluty Brzeziński wysłał we wspomniany dzień sylwestrowy swojego 19-letniego syna – Władysława do kantoru Mojżesza Sztajnmana przy ówczesnym Rynku Św. Józefa (dzisiejszy Plac Kościuszki), by tam wymienił 630 rosyjskich rubli na marki. Właściciel kantoru musiał jednak najpierw uzupełnić swój zapas marek. Czas ten syn Brzezińskiego postanowił spędzić w restauracji przy rynku, sąsiadującej z kantorem.
„W gabinecie restauracyjnym (…) trwała dzika orgja. Wino… Tańce. Ktoś rzucił na stół karty! Wciągnięty do gry 19-letni Władysław Brzeziński tu przehulał… matkę, przehulał kaucję (…) Wreszcie – otrząsnął się, powziął postanowienie za radą doraźnych kolegów” – podnosiła napięcie łódzka gazeta.
Młodzieniec wrócił do kantoru, by zaproponować M. Sztajnmanowi wymianę jeszcze większej ilości rubli, które rzekomo miał mieć w swoim domu. Właściciel kantoru przyjął ofertę i wysłał tam w towarzystwie W. Brzezińskiego swojego 17-letniego syna Izaaka wraz z odpowiednią ilością marek. Władysław wyprowadził go na pustkowie za miasto. „Był już zmierzch. Nagle Brzeziński sięgnął po rewolwer. Sekunda! Strzał, celny strzał. Izaak padł z przestrzelonem czołem. Pieniądze zostały własnością mordercy”.
Jak napisano dalej, zabójca zbiegł i mimo rozesłanych listów gończych zniknął na kilka lat. Ba, pod przybranym nazwiskiem walczył jako ochotnik w wojnie z bolszewikami! W końcu go ujęto i skazano na 10 lat ciężkich robót. Zdołał jednak zbiec z więzienia i do 1929 roku ukrywał się w Niemczech. Wtedy dobrowolnie wrócił do kraju, aby oczyścić się z zarzutu morderstwa. Podczas rozprawy toczącej się 31 grudnia 1930 roku przed Sądem Okręgowym w Piotrkowie przekonywał, że młody Sztajnman zginął od zabłąkanej kuli, wystrzelonej z pobliskiego posterunku niemieckiego do uciekających szmuglerów.
Jednakże sąd nie dał temu wiary i utrzymał dla W. Brzezińskiego poprzedni wyrok 10 lat ciężkiego więzienia. „Za zbrodnię popełnioną w wieczór sylwestrowy po latach znów w wieczór sylwestrowy dosięgła go kara” – tak skwitowano w łódzkiej gazecie sprawę, którą przed 85 laty żył cały Tomaszów.
Na zdjęciu: Tomaszowski rynek w latach I wojny światowej. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Rudery i rynsztoki przed obliczem Naczelnika
Niepozorny zieleniec u zbiegu ulic: Św. Antoniego i P.O.W. skrywa niejeden sekret z burzliwej historii Tomaszowa. Widok tego miejsca przed 90 laty bynajmniej nie przynosił chluby miastu. Ubolewał nad tym autor artykułu pt. „Osobliwości Tomaszowa”, zamieszczonego 24 lipca 1927 roku na łamach tygodnika „Echo Mazowieckie”, podpisujący się pseudonimem „SĘP”. Utrzymany w sarkastycznym tonie felieton napisał z myślą o wycieczkowiczach coraz liczniej goszczących w mieście nad Wolbórką i Pilicą.
W dosyć oryginalny sposób zachęcał ich do obejrzenia stojącego w centrum miasta pomnika Tadeusza Kościuszki. „…odwróciwszy się do niego plecami, należy pokazać gościom starożytne budki, jako pamiątki założenia Tomaszowa (…) Gest Kościuszki na pomniku robi wrażenie, że chce dobytym już do połowy mieczem zwalić te nasze ukochane pamiątki, ale to tylko złudzenie” – pisał z ironią autor felietonu.
Jej obiektem były cztery drewniane sklepiki, usytuowane na rogu ówczesnych ulic: Św. Antoniego i Pałacowej (dzisiejsza ulica P.O.W.). Jak podkreślono w cytowanym tygodniku, te liczące już kilkadziesiąt lat i zdezelowane budki „… mocno rzucają się każdemu przybyszowi w oko i dyskredytują Tomaszów, czyniąc go podobnym do Ujazdu lub Wolborza”. Równie krytycznie oceniono wygląd i stan drewnianych mostków znajdujących się przed wspomnianymi wcześniej budkami. Umożliwiały one przejście nad szerokimi i dosyć głębokimi rynsztokami. Wobec braku kanalizacji odprowadzano nimi jeszcze wtedy uliczne ścieki nawet w samym centrum miasta!
W tymże samym roku zaświtała jednak nadzieja na usunięcie ruder szpecących centrum Tomaszowa. Zapowiadał to anons, zamieszczony również w lipcu, na łamach wspomnianego wcześniej czasopisma. Donoszono w nim, że na tym terenie, będącym własnością miasta, stanie niebawem okazały 3-piętrowy gmach z dwiema frontowymi ścianami od ulic: Św. Antoniego i Pałacowej. „Na parterze mają się mieścić sklepy – a trzy piętra obejmą kilkanaście mieszkań większych i mniejszych, urządzonych z komfortem i wygodami” – informowała tomaszowska gazeta.
Niestety, tej inwestycji, zapewne wskutek braku środków w miejskiej kasie, nie udało się zrealizować. Do wybuchu II wojny światowej zdołano jedynie rozebrać leciwe budki. Nadal jednak funkcjonowały usytuowane przed nimi dystrybutory do sprzedaży benzyny. Co ciekawe, ta dosyć prymitywna, jak na dzisiejsze standardy, mini-stacja benzynowa działała w tym miejscu jeszcze do końca lat 60. ub. wieku! Należące do niej stalowe zbiorniki prawdopodobnie wciąż tkwią tutaj pod ziemią. A może zostaną odkryte przy zapowiadanej na wiosnę przebudowie tego odcinka ulicy Św. Antoniego?
Na zdjęciu: Drewniane sklepiki na rogu ulic: Św. Antoniego i Pałacowej (zdjęcie z lat 30. ub. wieku). Zbiory Jerzego Pawlika
Gdzie jest kopiec doktora Narewskiego?
Niemal dokładnie 85 lat temu – 9 stycznia 1932 roku Tomaszów był miejscem niecodziennej, wielkiej manifestacji patriotycznej. Stał się nią pogrzeb doktora Stanisława Narewskiego. Jak podał następnego dnia łódzki dziennik „Ilustrowana Republika”, zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku odprowadzało 25 tysięcy osób!
Tłumy te zapełniły szczelnie Plac Kościuszki i otoczenie kościoła św. Antoniego, gdzie za duszę St. Narewskiego odprawiono aż trzygodzinne nabożeństwo. Następnie kondukt pogrzebowy na czele z chłopską banderią ruszył na cmentarz ulicą Pałacową (dziś ul. POW) zatrzymując się przed gmachem straży pożarnej, a następnie przez Plac Kościuszki i ulicę Wojciechowskiego (dziś ul. Warszawska). „Trumna na karawanie, zaprzężonym w cztery konie, tonęła w powodzi kwiatów (…) Przy zbiegach ulic przybywały tysięczne tłumy, które jednak oddzielone były od uczestników pogrzebu silnym kordonem strażaków” – donosiła łódzka gazeta.
W ten podniosły i zarazem wzruszający sposób oddawano hołd jednej z największych i najbardziej szanowanych osobistości Tomaszowa, wybitnego lekarza-społecznika i gorącego patrioty. Trudno zliczyć wszystkie pełnione przez niego funkcje i dokonania na niwie lekarskiej, politycznej, samorządowej i społecznej. Szczególną jednak wdzięczność doktor Narewski zaskarbił sobie wśród najbiedniejszych mieszkańców Tomaszowa i okolic, których leczył bezpłatnie, a często dawał im pieniądze na zakup leków.
Dlatego pamięć o doktorze Narewskim postanowiono uczcić także w trwalszej i bardziej okazałej formie. W rok po jego śmierci powołano Komitet Budowy Kopca Doktora S. Narewskiego. Przewodniczył mu kpt. Tadeusz Ropelewski – zarządca rezydencji Prezydenta R.P. w Spale. Niestety, idea budowy tego kopca nie doczekała się realizacji, a on sam popadł w zapomnienie. Tomaszowianie nawet nie wiedzą dzisiaj, gdzie ten kopiec się znajdował.
Bliższe szczegóły tego przedsięwzięcia ustalił ostatnio niestrudzony tropiciel mało znanych bądź zapomnianych epizodów z historii miasta – Marian Fronczkowski. Prace rozpoczęto latem 1933 roku na terenie po lewej stronie drogi wylotowej na Piotrków, należącym do hrabiego Jana Krystyna Ostrowskiego. Do zimy zdążono tu usypać dosyć dużą górę. Jednakże w 1934 roku zrodził się pomysł zlokalizowania w tym rejonie koszar dla 4 pułku artylerii ciężkiej. Cały 40-hektarowy obszar wraz z miejscem przyszłego kopca został na ten cel przekazany przez hrabiego tomaszowskiemu magistratowi w zamian za inny teren miejski.
Po zajęciu terenu z nieukończonym kopcem wojsko wykorzystało go do budowy strzelnicy, adaptując wysoki nasyp na tzw. kulochwyt. Stanowi on nadal część dzisiejszej, rozbudowanej strzelnicy wojskowej. Tę historię, odnalezioną także z pomocą znanego kolekcjonera-regionalisty, Jerzego Pawlika warto zilustrować unikatowym, zimowym zdjęciem nieukończonego kopca dr. S. Narewskiego.
Na zdjęciu: Nieukończony kopiec doktora S. Narewskiego (zdjęcie z połowy lat 30. ub. wieku). Zbiory Mirosława Bernackiego