„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno)
Żłobek fałszywej zakonnicy w pałacyku Ostrowskich
W okresie międzywojennym tomaszowski pałacyk hrabiów Ostrowskich był siedzibą klubów sportowych i harcerzy, dzierżawiących pomieszczenia od właścicieli. Mieścił się tu również żłobek dla biednych dzieci. Jednak jego żywot był bardzo krótki i zakończył się w atmosferze głośnego skandalu. Doniósł o nim łódzki dziennik „Głos Poranny”, zamieszczając 23 czerwca 1931 roku artykuł pod sensacyjnym tytułem:. „Zdemaskowanie fałszywej zakonnicy”.
Początek tej historii dało pojawienie się w Tomaszowie trzy lata wcześniej kobiety w habicie zakonnicy, podającej się za siostrę Józefę z zakonu franciszkańskiego. Zajęła ona opuszczone mieszkanie w kamienicy przy ul. Niskiej. Dobrawszy sobie dwie współpracownice kobieta w habicie otworzyła w tym lokalu żłobek dla biednych dzieci. Po pewnym czasie przeniosła go do pałacyku Ostrowskich. Funkcjonował on tutaj do lipca 1930 roku, kiedy tomaszowską parafię Św. Antoniego objął nowy proboszcz. Zainteresował się on tą zakonnicą i jej żłobkiem.
„Zapytana przez proboszcza siostra Józefa, gdzie jest jej dom macierzysty i kto ją upoważnił do tak samodzielnego występowania, nie umiała na to dać pewnej odpowiedzi, zasłaniając się pozwoleniem danym jej rzekomo przez zmarłego kardynała Dalbora. W toku dalszych dochodzeń, poczynionych przez proboszcza, okazało się, iż siostra Józefa nie jest żadną zakonnicą, a panną Franciszką Gajdzianką, rodem ze wsi Kompina pod Łowiczem” – ujawniała łódzka gazeta.
Okazało się, że najpierw była służącą u jednej z rodzin w Warszawie. Potem przebywała w zakonie franciszkanek w Krakowie, również w charakterze służebnej. Tam poznawszy regułę i zwyczaje zakonne, zdobyła habit franciszkański i korzystając z wrodzonego sprytu postanowiła podszyć się pod zakonnicę, by otworzyć żłobek w Tomaszowie. Po ujawnieniu całej mistyfikacji tutejszy proboszcz w porozumieniu z biskupem łódzkim zażądał od fałszywej zakonnicy, by zrzuciła noszony nieprawnie habit.
Rzekoma siostra Józefa do tego się nie zastosowała. Czując jednak, że zaczyna w Tomaszowie tracić grunt pod nogami, postanowiła z niego wyjechać. W ostatniej chwili zwróciła się jeszcze do proboszcza z propozycją… odkupienia od niej żłobka. Została za to przez niego publicznie zgromiona
W marcu 1931 roku fałszywa zakonnica wyjechała do Warszawy, gdzie postanowiła kontynuować swój proceder. Tutaj również zaczęła zbierać ofiary na żłobek dla biednych dzieci. Niebawem jednak została zdemaskowana przez właściciela jednego ze sklepów. „Siostra” Józefa po tem wszystkiem znów się w Tomaszowie pojawiła. Wciąż w poważnym franciszkańskim habicie, wzięła udział w procesji Bożego Ciała. Na zwróconą przez proboszcza uwagę, odpowiedziała z pewnem odcieniem ironji, iż do zakazów jego bynajmniej stosować się nie myśli” – pisał z oburzeniem łódzki dziennik.
Na zdjęciu: Widok pałacyku Ostrowskich w latach 30. ub. wieku. Zbiory Jerzego Pawlika
Dlaczego zbudowano NITRAT w Niewiadowie?
„Podczas wojny z bolszewikami doświadczyliśmy czem jest brak własnej fabryki amunicji, czem grozi nam nieposiadanie własnej wytwórczości na polu środków wybuchowych. O każdy wagon pocisków musieliśmy toczyć rokowania dyplomatyczne (…). Nawet w Gdańsku nie chciano wyładowywać dla nas naboi, gdy bolszewicy wtargnęli w etnograficznie nasze ziemie. Pamiętamy również protesty różnych organizacji robotniczych w Anglii, Belgii przeciw dostarczaniu nam pocisków armatnich, karabinowych i w ogóle wojennego sprzętu”. Takie argumenty przytoczono w obszernym artykule popularnego tygodnika „Świat” z 31 marca 1923 roku, uzasadniającym potrzebę budowy zakładu „NITRTAT” w Niewiadowie koło Ujazdu.
Jak napisano dalej, uniezależnienie się od dostaw amunicji i materiałów wybuchowych z zagranicy stało się jednym z najpilniejszych zadań odradzającej się niepodległej Polski. Zachodziły jednak obawy, czy w kraju znajdą się odpowiedni specjaliści z tej dziedziny i czy uda się tego rodzaju przemysł zorganizować bez obcego kapitału. „Okazało się niebawem, że w Polsce zawsze znaleźć można grono ludzi zapobiegliwych, gdy chodzi o ważne zadania tak przemysłowe, jak i społeczne. Zorganizowano fabrykę naboi pod firmą „Pocisk”, która natychmiast przystąpiła do pracy. Zakrzątnięto się również, by i środki wybuchowe można było produkować w Polsce” – podkreślił z satysfakcją warszawski tygodnik.
Temu celowi służyło utworzenie w 1920 roku Spółki Akcyjnej „Polskie Zakłady Chemiczne „NITRAT”. W jej skład miało wejść sześć fabryk wytwarzających amunicję i materiały wybuchowe dla wojska oraz dla przemysłu i górnictwa. Kapitał zakładowy spółki w kwocie 300 000 000 ówczesnych marek został pokryty przez współzałożycieli NITRATU, tj. Spółkę Akcyjną Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu i Spółkę Akcyjną Zakładów Amunicyjnych „Pocisk” w Pionkach. Prezesem rady nowo powołanej spółki został Janusz książę Radziwiłł, a jej członkami m.in.: tomaszowski przemysłowiec – Aleksander Landsberg, dyrektor Towarzystwa Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu – inż. Feliks Wiślicki praz dyrektor zarządzający TFSJ – Michał Hertz.
Nowo powołana spółka przystąpiła w roku 1921 do budowy zakładu o nazwie NITRAT na zakupionym 30-włókowym majątku Niewiadów koło Ujazdu. Po dwóch latach wzniesiono wszystkie budynki potrzebne do uruchomienia tutaj pierwszej w Polsce fabryki trotylu. Potrzebne do produkcji maszyny i urządzenia dostarczyła włoska firma Societa Italiana Prodotti Esplodenti w Mediolanie. „Uruchomienie Zakładów przewidziane jest w pierwszej połowie roku bieżącego. Jednocześnie są w toku prace przygotowawcze dla dalszej rozbudowy fabryk innych materiałów” – zapowiadano na łamach pisma „Świat”.
Na zdjęciu: Budowa wieży ciśnień w niewiadowskim NITRACIE (foto z 1923 roku). Archiwum Jerzego Pawlika
Wielka afera w państwowym tartaku
Dokładnie 79 lat temu, w lutym 1938 roku, w Tomaszowie i okolicach było głośno o aferze związanej z kradzieżą drewna na wielką skalę w państwowym tartaku w Konewce. Znalazła ona finał na wyjazdowym posiedzeniu piotrkowskiego Sądu Okręgowego, odbywającym się w Tomaszowie. Relację z początku procesu zamieszczono 18 lutego tegoż roku na łamach łódzkiego dziennika „Echo”. Podano w niej, że na ławie oskarżonych zasiadło 20 osób. Wśród nich znalazło się trzech urzędników tartaku, którzy przy pomocy pozostałych 17 oskarżonych dopuścili się kradzieży 247 m sześć. drewna budulcowego. Narazili w ten sposób skarb państwa na straty w wysokości 8.000 ówczesnych złotych.
„Tło tej sensacyjnej sprawy jest następujące: Zarząd państwowego tartaku w Konewce zakupywał drzewo do własnych potrzeb z kilku okolicznych nadleśnictw. Drzewo to na plac tartaku zwozili furmankami chłopi za pokwitowaniami, które wydawali im, upoważnieni do tych czynności Jan Edelberg, Władysław Hajduk i Robert Edelberg. W lutym ub. roku 2 chłopów, zatrudnionych przy zwózce drzewa z poręb do tartaku w Konewce, przywiozło kilka klocków do Tomaszowa, aby je przetrzeć w tartaku Gerszonowicza przy ul. Spalskiej. Kloce te pochodziły z nadleśnictwa Nagórzyce pod Tomaszowem bowiem nacechowane były znakami tego nadleśnictwa. Poza tym na klocach tych widniały znaki tartaku w Konewce, świadczące, że były już one zakupione przez ten tartak” – wyjaśniano w artykule łódzkiej gazety.
Ponieważ żaden z tartaków tomaszowskich nie przecierał nigdy drewna ze znakami tartaku w Konewce, sprowadzenie go do Tomaszowa wzbudziło podejrzenia u właściciela tutejszego tartaku. Podejrzewając chłopów o kradzież, przyjął od nich drewno, lecz powiadomił policję. Wkrótce ustaliła ona, że drewno to zostało formalnie wzięte z poręby nadleśnictwa w Nagórzycach, ale przyjęcie go przez tartak w Konewce odbyło się w sposób fikcyjny. Wspomniani wcześniej urzędnicy tutejszego tartaku wystawili woźnicom urzędowe pokwitowania potwierdzające dostawienie drewna, które faktycznie do niego nie dotarło. Okazało się, że ten proceder trwał przez dłuższy czas, a urzędnicy tartaku w Konewce pobierali od woźniców za niedostarczone drewno łapówki w kwocie od 10 do 35 złotych.
W wydaniu łódzkiego „Echa” z 21 lutego napisano, że w trwającym trzy dni procesie zeznawało prawie 60 świadków. Sąd wydał wyrok skazujący dwunastu oskarżonych na kary więzienia. Główny sprawca kradzieży J. Edelberg został skazany na dwa i pół roku więzienia, zaś jego pomocnik W. Hajduk otrzymał karę 6 miesięcy więzienia. Dla dziesięciu woźniców, którzy kupowali od nich kradzione drewno, sąd orzekł po pół roku więzienia. Pozostałych woźniców i R. Edelberga sąd uniewinnił.
Na zdjęciu: Zimowa poręba w okolicach Tomaszowa. (Archiwum Andrzeja Kobalczyka)
Nagórzyckie groty kuszące dla łodzian
Podziemna trasa, funkcjonująca od czterech lat w grotach nagórzyckich, zrobiła prawdziwą furorę wśród turystów. Tylko w minionym sezonie odwiedziła ją rekordowa ilość aż 42 tysięcy przybyszów z kraju i zagranicy! Do dawnej kopalni piasku kwarcowego przyciągało ich niezwykłe połączenie wytworu natury i dzieła rąk ludzkich, ukazane w oryginalnej, współczesnej aranżacji. Trzeba jednak wiedzieć, że te wyżłobione w piaskowcowym złożu mroczne jaskinie i korytarze zostały odkryte przez miłośników krajoznawstwa już ponad sto lat temu. Stały się one kuszącym celem licznych wycieczek organizowanych na początku XX wieku przez łódzki oddział Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego.
Ich uczestnicy wyruszali do Tomaszowa koleją, by z tutejszego dworca udać się na pieszą wędrówkę do Niebieskich Źródeł, Smardzewic i Nagórzyc. Jedną z takich eskapad opisano na łamach dziennika „Rozwój” w wydaniu z 15 czerwca 1910 roku. „Ogólne zaciekawienie wzbudziły groty w skałach z piaskowca, położonych niedaleko Pilicy. Podobno do takiej groty można było wjeżdżać czwórką koni; obecnie wejście do grot jest zasypane piaskiem i tylko chyłkiem dostać się można do wnętrza. Niektóre groty są bardzo długie, tworzą wysokie korytarze i różne rozgałęzienia. Przewodnikami w grotach byli mali pastuszkowie, przyświecający łuczywem” – relacjonowała tę emocjonującą wizytę łódzka gazeta.
Okazuje się, że organizatorami wypraw do nagórzyckich grot były wtedy również łódzkie stowarzyszenia sportowe, a wśród nich kluby o proweniencji niemieckiej. Świadczy o tym nieznane dotąd zdjęcie, nabyte niedawno na jednym z zagranicznych portali aukcyjnych przez tomaszowskiego kolekcjonera-regionalistę, Wiesława Strzeleckiego. Na tej nieopisanej fotografii widać pozujące na zboczu grot 22 osoby, z których zapewne dwie to okoliczni mieszkańcy. Na szczególną uwagę zasługuje postać stojąca na samym dole zdjęcia, przed wspomnianym wcześniej niskim i ciasnym wejściem do grot.
Ważną wskazówką dla identyfikacji sfotografowanej grupy jest trzymany przez tego wycieczkowicza proporzec z napisem „LODZER SPORT UND TURNVEREIN”. Tę nazwę nosiło towarzystwo sportowo-turystyczne, założone w Łodzi w 1910 roku przez mieszkających tutaj Niemców. Po rozwiązaniu z początkiem I wojny światowej zostało reaktywowane w 1919 roku pod polską nazwą: Łódzkie Towarzystwo Sportowo-Gimnastyczne. Działała w nim prężna sekcja piłkarska, której drużyna nawet awansowała w 1929 roku do pierwszej ligi. Po zajęciu Łodzi przez Niemców w 1939 roku przywrócono poprzednią, niemiecką nazwę towarzystwa. Istniało ono do końca II wojny światowej.
Na zdjęciu: Łodzianie na wycieczce do Nagórzyc (zdjęcie z ok. 1910 roku). Zbiory Wiesława Strzeleckiego