„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno)
Ludzkie uszy na torach kolejowych pod Ujazdem
Wydarzenie, do którego doszło 29 maja 1930 roku w pobliżu przystanku kolejowego pod Ujazdem wstrząsnęło szerokimi kręgami społeczeństwa i postawiło na nogi policję w całym kraju. Doniosła o nim następnego dnia łódzka gazeta „Express Wieczorny Ilustrowany” w artykule zamieszczonym na czołowym miejscu pierwszej strony.
Poinformowano w nim, że poprzedniego dnia jeden z kolejarzy, znajdujący się na torze kolejowym w pobliżu Ujazdu, obserwował przejeżdżający z dużą prędkością pociąg relacji Skarżysko-Koluszki-Warszawa. W pewnej chwili kolejarz zauważył, że w jednym z przedziałów uchyliło się okno i jakaś męska ręka wyrzuciła na tor sporą paczkę. Kolejarz po przejeździe pociągu podniósł paczkę z ziemi i ją rozwinął. Po ujrzeniu zawartości doznał wstrząsu i upuścił paczkę. Po torze rozsypały się… ludzkie uszy!
„Struchlały ze strachu kolejarz pobiegł natychmiast do najbliższego posterunku policji. Gdy złożył meldunek, początkowo przypuszczano, że postradał zmysły. Policjanci udali się jednak wraz z nim na miejsce, gdzie pozostawił straszną paczkę i przekonali się, że jego zeznania odpowiadają rzeczywistości. Na ziemi leżało 26 par uszu ludzkich, które zabrano do komisariatu policji w Tomaszowie” – relacjonował łódzki dziennik.
Makabryczna i tajemnicza historia stała się nie lada sensacją dla ówczesnej prasy. Łódzki dziennik „Echo” podał tego samego dnia, że z pociągu wyrzucono nie 26 a 13 par uszu. Według niego lekarz wezwany z Ujazdu potwierdził, że są to niedawno odcięte uszy ludzkie. Miały o tym świadczyć rzekomo znalezione w paczce kawałki gazy i waty, przesączone jeszcze świeżą krwią.
Kolejne, sensacyjne domysły pojawiły się następnego dnia na łamach „Echa” i innych łódzkich gazet. Sugerowano, że uszy mógł wyrzucić jakiś student medycyny z dziedziny laryngologii. Zastanawiano się, czy nie są to „trofea” seryjnego mordercy. Jeszcze dalej poszła gazeta „Hasło Łódzkie” twierdząc, że niektóre uszy miały ślady balsamowania, lub przeprowadzania jakichś eksperymentów medycznych. Dlatego też zarządzono sprawdzenie przez wszystkie komendy policji w kraju, czy w prosektoriach szpitalnych i kostnicach przedpogrzebowych nie stwierdzono odcinania nieboszczykom uszu.
Rozwikłanie zagadki porzuconej paczki nastąpiło po dwóch dniach i było dosyć prozaiczne. Okazało się, że przewożone w niej uszy były imitacjami, wykonanymi z gumy do złudzenia przypominającej ludzkie ciało. „Najprawdopodobniej uszy te przewożone były przez lekarza specjalistę chorób usznych i paczka ta została mu skradziona. Złodzieje zbadali jej zawartość i wyrzucili ją przez okno na tor” – wyjaśniono 1 czerwca na łamach łódzkiej „Ilustrowanej Republiki”.
Na zdjęciu: Prasowy oddźwięk znalezienia uszu na torach. Archiwum Wiesława Strzeleckiego
Tajemnica wojennego skarbu na Kaczce
Przed 85 laty mieszkańców sąsiadującej z Tomaszowem osady Kaczka zelektryzowała wieść o odnalezieniu skarbu w pobliskim lesie. Wkrótce żył nią już cały Tomaszów. Atmosferę sensacji podgrzał jeszcze artykuł pt. „Wojenny skarb w Kaczce” zamieszczony 28 września 1932 roku w łódzkim dzienniku „Głos Poranny”.
Donosił on, że w tej osadzie od dawna opowiadano o oddziale polskich powstańców przechodzących tutaj w 1863 roku, którzy mieli zakopać w lesie znaczną sumę pieniędzy. Inna wersja mówiła o ukryciu w tym miejscu także dużych ilości cennych przedmiotów przez żołnierzy niemieckich podczas I wojny światowej. Miały one zostać przez nich zrabowane podczas spalenia Kalisza. Ponoć w czasie II wojny światowej niemieckie wojsko prowadziło poszukiwania tego skarbu, ale nie dały one rezultatu.
„Onegdaj (tj. przedwczoraj – dop. A.K.) zjawił się nikomu nieznany jakiś wojskowy, w średnim wieku, wykopał dość pokaźnych rozmiarów dół i wyjął z ziemi skrzynkę, poczem niezwłocznie oddalił się. Pracę nieznajomego zaobserwowały dzieci, które o wszystkiem dały znać rodzicom. W związku z tem krąży obecnie w Tomaszowie wersja, że tajemniczy wojskowy był w posiadaniu planu miejsca, gdzie był zakopany skarb i teraz zabrał go” – informowała łódzka gazeta.
Do tej sprawy „Głos Poranny” powrócił następnego dnia informując, że zainteresowała się nią policja i rozpoczęła formalne dochodzenie. „Przesłuchano już szereg osób, w pierwszym rzędzie zaś dzieci, które miały być świadkami kopania dołu przez wojskowego. Sprawa ta w dalszym ciągu jest tematem wszystkich rozmów i budzi wielkie zainteresowanie” – zaznaczono w prasowej notatce. Wygląda jednak na to, że policyjne śledztwo nie wyjaśniło tej sensacji i wkrótce o niej zapomniano.
Na marginesie opisanej historii warto wyjaśnić, że w tym czasie Kaczka znajdowała się w granicach gminy Lubochnia i należała do powiatu rawsko-mazowieckiego. Tuż przed wybuchem II wojny znajdowało się tutaj 470 domów, zamieszkałych przez ponad 3 tysiące osób. Większość z nich pracowała w usytuowanej po sąsiedzku Tomaszowskiej Fabryce Sztucznego Jedwabiu. Kaczka miała swoją szkołę podstawową, posterunek policji, a także sklepy i punkty usługowe.
W wyniku długotrwałych starań mieszkańców, podejmowanych jeszcze w okresie międzywojennym, Kaczka wreszcie została przyłączona do Tomaszowa z dniem 1 stycznia 1949 roku. Jednak na początku lat 60. ub. wieku rozpoczęło się wysiedlanie tej dzielnicy z uwagi na szkodliwe dla zdrowia sąsiedztwo wspomnianej fabryki (późniejsze Zakłady Włókien Chemicznych „Chemitex-Wistom”). Dzisiaj po niegdyś rozległej i ludnej Kaczce nie ma już śladu.
Na zdjęciu: Ulica Młynarska na Kacze (zdjęcie z lat 30. ub. wieku). Zbiory Jerzego Pawlika
Samobójczy strzał w kasie chorych
W styczniu 1931 roku mieszkańcy Tomaszowa zostali wstrząśnięci tragedią, jaka rozegrała się w siedzibie Ubezpieczalni Społecznej przy ówczesnej ulicy Świętej Tekli (obecnie – ul. Barlickiego). Ubezpieczalnia, nazywana nieformalnie kasą chorych, zajmowała dawny pałacyk fabrykancki Piesch’ów, a jej naczelnym lekarzem był Cezary Auerbach. Jednak krótko cieszył się tym stanowiskiem, o czym doniósł łódzki „Głos Poranny” w sensacyjnym artykule na czołowej stronie wydania z 21 stycznia tegoż roku.
„Dr Auerbach, zaangażowany na stanowisko naczelnego lekarza zaledwie przed dwoma miesiącami, wczoraj o godzinie 2 po południu w swoim gabinecie wystrzałem z rewolweru odebrał sobie życie. Zaalarmowani wystrzałem urzędnicy kasy chorych rzucili się do gabinetu, skąd usłyszano huk. W fotelu przy biurku w pozycji siedzącej z odrzuconą w tył głową i z browningiem w ręku spoczywał nieżyjący już dr Auerbach. Z lewej skroni sączył się wąski strumień krwi” – donosiła łódzka gazeta.
Ustaliła ona, że liczący 40 lat samobójca został zatrudniony w tomaszowskiej kasie chorych przez jej rządowego komisarza – P. Kucharskiego w wyniku rozpisanego konkursu. Zgłoszone na niego oferty oceniał m.in. związek tomaszowskich lekarzy, który ujemnie wyraził się o kandydaturze C. Auerbacha. Pomimo tego komisarz P. Kucharski zaangażował go na to stanowisko, stawiając jednak warunek ostatecznego zatwierdzenia nominacji przez Urząd Ubezpieczeń w Warszawie. Doktor Auerbach przystał na to i sprowadził się do Tomaszowa z Brzezin, gdzie mieszkał poprzednio. Zajął wraz z trzema córeczkami pokoje gościnne w budynku kasy chorych.
Tymczasem z Warszawy wciąż nie nadchodziło zatwierdzenie jego angażu. Na dodatek doktor Auerbach nagle popadł w niełaskę u komisarza Kucharskiego. Wpłynęły do niego skargi od trzech pracowniczek kasy chorych, twierdzących, że doktor je napastował. Zbulwersowany tym komisarz wystosował do niego pisemne cofnięcie angażu, jednocześnie żądając zwrotu pensji wypłaconej mu za dwa miesiące.
„Po otrzymaniu wymówienia, które spadły na niego, jak grom z jasnego nieba, dr Auerbach nie mógł znaleźć wyjścia z tej strasznej sytuacji; zawezwał do siebie córeczki, wręczył im otrzymaną przed godziną pensję i napisał list do żony, matki, sióstr, do lekarzy m. Tomaszowa i do komisarza kasy chorych. W liście do żony przeprasza ją za kłopot, skarży się na złych ludzi, prosi, by nie dawała wiary złośliwym plotkom i udziela wskazówek co do wychowania dzieci” – relacjonował tomaszowski korespondent łódzkiego dziennika.
Zwracając się w osobnym liście do komisarza Kucharskiego doktor Auerbach napisał: „Kąpał się pan w ludzkiej krwi, daję panu pełną satysfakcję. Śmierć moja jest na pana sumieniu, jeśli pan je posiada”. Doktora Auerbacha pochowano na cmentarzu ewangelickim w Tomaszowie.
Na zdjęciu: Siedziba Ubezpieczalni Społecznej w Tomaszowie (pocztówka z lat 30. ub. wieku). Zbiory Jerzego Pawlika