„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Groźne sąsiedztwo chemicznego molocha

Zbiorniki z chemikaliami na terenie TFSJ (okres międzywojenny). Zbiory Jerzego PawlikaWażną i dobroczynną rolę w życiu Tomaszowa odrywała przez ponad 80 lat wielka fabryka włókien sztucznych w dzielnicy Wilanów. Dawała przecież zatrudnienie wielu tysiącom mieszkańców miasta i okolic. Z drugiej jednak strony chemiczny moloch stwarzał duże zagrożenie dla ludzi i środowiska naturalnego, emitując wielkie ilości trujących substancji. Na terenie wilanowskiej fabryki dochodziło również do groźniejszych wypadków.

O jednym z takich wydarzeń donosił 19 sierpnia 1937 roku łódzki „Głos Poranny”. Artykuł, umieszczony na czołowym miejscu tego wydania, opatrzono dramatycznym tytułem: „Wybuch zbiornika z kwasem w Tomaszowskiej Fabryce Sztucznego Jedwabiu. Ściana budynku runęła. 3-ch robotników poparzonych”. Jak napisano dalej, wieczorem poprzedniego dnia miastem wstrząsnął odgłos silnej detonacji, który dobiegł z peryferyjnie położonej dzielnicy Wilanów. Jak się okazało, jego źródłem był wybuch wielkiego zbiornika na terenie Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu. Doszło do eksplozji kwasu, znajdującego się w tym zbiorniku.

„Eksplozji towarzyszył taki huk, że słychać go było w promieniu kilku kilometrów. Zbiornik z kwasem siarczanym znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie z jednym z budynków fabrycznych, to też skutkiem wybuchu część ściany tego budynku runęła. 27-letni robotnik Henryk Reszka, zam. przy ulicy Stolarskiej, który znajdował się w czasie wybuchu wewnątrz budynku, został poraniony odłamkami muru i silnie poparzony strugą kwasu siarczanego. Robotnika w stanie bardzo ciężkim pogotowie przewiozło do szpitala. Odniósł on poparzenia całego ciała trzeciego stopnia” – relacjonowała na gorąco łódzka gazeta.

Ponadto poinformowała, że wskutek eksplozji zbiornika zostali poparzeni jeszcze dwaj inni robotnicy. Podano również, że na miejsce wypadku przybyła specjalna komisja w celu zbadania przyczyn eksplozji zbiornika.

Opisana eksplozja w TFSJ miała dosyć ograniczony zasięg. O wiele większe reperkusje wywołało rozszczelnienie zbiornika z mieszanką kwasów siarkowego i azotowego, do którego doszło siedem lat wcześniej na terenie zakładów chemicznych „Nitrat” w Niewiadowie. Obawiano się skażenia trującą cieczą pobliskich strumieni i rzek, a nawet… Pilicy i Wisły. Towarzyszącą temu atmosferę strachu, podsycaną przez ówczesną prasę, opisałem w artykule zamieszczonym w „7 Dniach” z 25 sierpnia br.

Korzystając z okazji pragnę podziękować Panu Jarosławowi Cielebonowi za sprostowanie mylnie podanej w moim artykule nazwy rzeki przepływającej przez Ujazd. Jest nią Piasecznica, a nie Słomianka. Nasz Czytelnik wyjaśnił również, że wymieniona w przedwojennych relacjach prasowych rzeka „Czarna” to dawna nazwa Piasecznicy.

Na zdjęciu: Zbiorniki z chemikaliami na terenie TFSJ (okres międzywojenny). Zbiory Jerzego Pawlika

Słynny kasiarz Szpicbródka bawił w Tomaszowie?

Nieistniejący zajazd przy dawnej ulicy Św. Tekli. Zdjęcie z lat 50. ub. wieku. Archiwum Andrzeja KobalczykaNa początku 1934 roku Tomaszów obiegła sensacyjna wieść o przybyciu do niego słynnego „króla kasiarzy”, znanego pod pseudonimem Szpicbródka. Nadano go Stanisławowi Antoniemu Cichockiemu od charakterystycznego kształtu jego starannie wypielęgnowanej, jasnej bródki. Do tego wyróżniał się eleganckim ubiorem oraz wykwintnymi manierami i artystycznymi upodobaniami.

Jednak przede wszystkim Szpicbródka zasłynął jako sprawca brawurowych włamań do banków na terenie Rosji carskiej i Niemiec, a następnie w Polsce. Jego specjalnością stały się podkopy pod gmachy banków. Był m.in. sprawcą takiego „skoku” na warszawski Bank Dyskontowy w 1926 roku. Również poprzez kilkudziesięciometrowy podkop dostał się w następnym roku do skarbca Państwowych Zakładów Graficznych w Warszawie. Za większość z tych włamań udawało mu się uniknąć odpowiedzialności karnej. Czy miejscem jego kolejnego, kasiarskiego wyczynu miał być Tomaszów?

Odpowiedź na to pytanie zawierał artykuł pt. „Głośny włamywacz i złodziej w Tomaszowie. P. Szpicbródka ukazał się na widowni”, zamieszczony 5 stycznia 1934 roku w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika”. Poinformowano w nim, że poprzedniego dnia ten słynny włamywacz, jak zawsze przyzwoicie ubrany, zjawił się w porze obiadowej w znanej tomaszowskiej restauracji Jana Kacperkiewicza przy ulicy Św. Tekli (dzisiejsza ulica Barlickiego). Nie ukrywał tu bynajmniej swojej złodziejskiej profesji ani powszechnie znanego przezwiska.

Swoją wizytę we wspomnianej restauracji wytłumaczył brakiem pieniędzy na podróż do stolicy, gdzie zamierzał osiąść na stałe i nadal „pracować”. Wyjaśnił, że Tomaszów, jako zbyt małe miasto prowincjonalne, nie odpowiadało mu. Dlatego jeszcze tego samego dnia zamierzał stąd wyjechać, lecz nie miał pieniędzy na podróż.

„Wszedł więc Szpicbródka na ogólną salę restauracyjną, zbliżył się do stolika, zajmowanego przez państwo mec. Fruchtów, i przeprosił na chwilkę mecenasa. W sąsiednim pokoju przedstawił się mec. Fruchtowi w sposób następujący: – „Jestem Szpicbródka – Warszawa, bliższy adres pewnie zbyteczny, gdyż jestem osobą ogólnie dobrze znaną”. Następnie poprosił adw. Fruchta o udzielenie mu pożyczki w wysokości zł. 7-miu na wykupienie biletu kolejowego, przyczem zaznaczył, że pieniądze zwróci mecenasowi z podziękowaniem w najbliższych dniach. Oczywiście – mec. Frucht nie odmówił prośbie Szpicbródki i wręczył mu pieniądze” – donosiła łódzka gazeta.

Wygląda jednak na to, że bohaterem opisanego przez nią wydarzenia był ktoś podszywający się pod słynnego kasiarza. Mogła to być również tzw. kaczka dziennikarska, napisana dla taniej sensacji. W tym czasie prawdziwy Szpicbródka odsiadywał bowiem wyrok czterech lat więzienia.

Na zdjęciu: Nieistniejący zajazd przy dawnej ulicy Św. Tekli. Zdjęcie z lat 50. ub. wieku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Z Łodzi do Tomaszowa – elektrycznym autobusem

Wojskowi przed autobusem linii Tomaszów – Łódź. Lata 20. ubiegłego wieku. Archiwum Andrzeja KobalczykaO usprawnienie komunikacji między Łodzią i Tomaszowem zabiegano od dawna. Już na początku XX wieku powstała koncepcja połączenia obydwóch miast linią tramwajową. Po I wojnie światowej opracowano również projekt uruchomienia elektrycznej kolejki dojazdowej na tej trasie.

Do tego jednak nie doszło, gdyż w 1929 roku w łódzkim magistracie zrodził się inny, bardziej nowatorski pomysł połączenia tych miast. Donosił o tym łódzki dziennik „Ilustrowana Republika”, zamieszczając 22 maja tegoż roku artykuł pt. „Na linji Łódź – Tomaszów zbudowane będą nowe szosy asfaltowe. Zamiast kolejki i tramwajów – autobusy”. Już na wstępie wyjaśniono, że w nowym projekcie chodziło o autobusy z napędem elektrycznym – trolejbusy, wprowadzone w tym czasie w Anglii.

Argumentowano, że uruchomienie takiej komunikacji między Łodzią i Tomaszowem byłoby znacznie łatwiejsze i tańsze. Według projektu łódzkiego magistratu część łączącej te miasta szosy na szerokości sześciu metrów zostałaby pokryta gładkim asfaltem. Taka jezdnia byłaby oddzielona barierkami od drugiej części drogi, posiadającej dotychczasową nawierzchnię brukową. Z asfaltowej jezdni przeznaczonej dla trolejbusów mogłyby korzystać za odpowiednią opłatą także prywatne samochody i autobusy.

„Jest rzeczą bowiem pewną, że ich właściciele chętnie opłacaliby pewne minimalne kwoty za prawo używania tej drogi, gdyż w dwójnasób zaoszczędziliby sobie kosztów remontu wozów, które, kursując na wyboistych szosach polskich, po krótkim stosunkowo czasie zamieniają się w rozklekotane jakieś wehikuły” – tłumaczono w łódzkiej gazecie.

Napisano dalej, że angielskie trolejbusy wyglądały jak wagony tramwajowe i mogły pomieścić do 70 osób. Dzięki długim pałąkom łączącym pojazd z napowietrzną siecią trakcyjną „elektryczne autobusy” mogły jeździć nie tylko po linii prostej, ale także wykonywać skręty nawet do dziesięciu metrów.

„Magistrat łódzki otrzymał już oferty na te autobusy z Anglji. Aczkolwiek koszt budowy będzie dość wysoki, ze względu na asfalt, jakim trzeba wylać całą linję, to jednak daleko tańszy będzie koszt eksploatacji tych autobusów od benzynowych (…) Projekt powyższy przesłany zostanie do zatwierdzenia ministerstwu komunikacji, poczem komitet budowy linji zajmie się opracowaniem technicznych szczegółów, jak asfaltowaniem szosy, instalacją przewodów elektrycznych i zakupem autobusów w Anglji” – zapowiadał cytowany artykuł.

Warto dodać, że władze Łodzi zamierzały wtedy doprowadzić komunikację trolejbusową do wszystkich ważniejszych miejsc letniskowych w sąsiedztwie tego miasta. Uznano za nie także okolice Tomaszowa. Niestety, nie doszło do realizacji tych ambitnych wizji, a pasażerowie nadal podróżowali między Łodzią i Tomaszowem zwykłymi autobusami i pociągami.

Na zdjęciu: Wojskowi przed autobusem linii Tomaszów – Łódź. Lata 20. ubiegłego wieku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka