„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Jak tomaszowscy dorożkarze konkurowali z miejskimi autobusami?
Pierwsze autobusy miejskie wyjechały na ulice Tomaszowa już w 1929 roku. Jednakże uruchomienie tej komunikacji wywołało sporo perturbacji, wywołanych ostrym sprzeciwem dorożkarzy. Dzierżyli oni dotąd monopol na przewóz pasażerów po mieście rozrzuconym na dość dużym obszarze.
Początkowo nie zapowiadało się na poważniejszy konflikt. Tomaszowski magistrat zezwolił na utworzenie prywatnego przedsiębiorstwa, zajmującego się komunikacją autobusową na terenie miasta. Pozytywnie o sfinalizowaniu tego przedsięwzięcia napisano w „Głosie Tomaszowskim” z 2 lipca 1929 roku.
„W dniu wczorajszym ukazał się pierwszy autobus komunikacji miejskiej, kursujący na linii Plac Kościuszki – Wilanów przez ul. Topolową. Należy przyznać, że publiczność stwierdziła praktycznie konieczność wprowadzenia taniego sposobu lokomocji na wzór europejski. Wczoraj, nie bacząc na to, że przystanki autobusowe nie zostały jeszcze ustawione, przejechało w ciągu pierwszej połowy dnia 329 osób” – chwaliła nową komunikację miejscowa gazeta.
Zgoła przeciwnego zdania byli tomaszowscy dorożkarze, ogłaszając strajk i blokując połączenie śródmieścia ze stacją kolejową. Niektórzy posuwali się nawet do zastraszania kierowców autobusów. Potrzebna była interwencja policji i władz powiatowych. Protestujących dorożkarzy wspierali przeciwnicy polityczni ówczesnych władz miejskich, nazywający uruchomienie miejskich autobusów ryzykownym i niepotrzebnym pomysłem.
Kredyty na… dorożkarski autobus
Widząc fiasko swoich protestów zdesperowani dorożkarze postanowili stworzyć konkurencję dla wspomnianej firmy autobusowej w postaci… własnego autobusu. Posłuchali hochsztaplerów, który licząc na własny zysk obiecali im kredyty w banku na zakup autobusu. Argumentowali, że jeden autobus, kursujący na dworzec mógłby zapewnić wystarczający dochód nawet dla 60 dorożkarzy.
„Osoby owe żądają od bogatszych dorożkarzy żyra na weksle, z których niby i biedniejsi mieliby korzystać. Ale bogatszych dorożkarzy, posiadających grunta jest niewielu, natomiast biedniejsi dorożkarze zrozumieli już całą zakulisową kombinację i doszli do przekonania, że z ewentualnego zysku nie skorzystają, a fantastyczny autobus na dworzec zniszczy ich doszczętnie” – donosiła po dziewięciu dniach ta sama gazeta.
Ostatecznie te spekulacje się nie powiodły i odtąd komunikację pasażerską w Tomaszowie zapewniały jednocześnie autobusy i dorożki. Te pierwsze, jak zauważono w łódzkim „Głosie Porannym” z 3 września 1929 roku, szybko zyskały uznanie tomaszowian. „Ludność w przeciągu dwóch miesięcy nie tylko nauczyła się czekać na autobus na przystankach, ale miast grupować się na rynku, tracąc czas na pogawędkach, pilnuje z całą skrupulatnością rozkładu jazdy, a każde jednominutowe opóźnienie uważa za stratę cennego czasu. Jest to dla miasta bezwzględnie dobrodziejstwem”.
Warto dodać, że ówczesne władze Tomaszowa uznawały komunikację autobusową za rozwiązanie tymczasowe. Planowały bowiem uruchomienie w mieście linii trolejbusowej.
Na zdjęciu: Postój autobusów na Placu Kościuszki w Tomaszowie. Zdjęcie z okresu międzywojennego. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Jak tomaszowska deputacja cara na Jeleniu witała?
We wrześniu 1890 roku car Aleksander III po raz kolejny przybył na wielkie łowy w lasach spalskich. Rosyjskiego władcę wraz z jego świtą uroczyście powitano na przystanku kolejowym Jeleń. Powitalna celebra miała ciekawy i nieznany szerzej akcent tomaszowski.
W komunikacie rządowego „Dziennika Warszawskiego” podano lakonicznie: „26 września Najjaśniejsi Państwo wraz z Następcą Tronu, Wielką Księżną Ksienią Aleksandrówną, Wielkimi Książętami Włodzimierzem Aleksandrowiczem i Mikołajem Mikołajewiczem Młodszym, raczyli przybyć na stację Jeleń, kolei iwanogrodzko-dąbrowskiej.(…) Na stacji mieli szczęście powitać Najdostojniejszych podróżnych: Zarządzający Księstwem Łowickim, koniuszy Najwyższego dworu, margrabia Wielopolski, gubernatorzy radomski i piotrkowski, a także łowczy hr. Berg”.
Nie wspomniano jednak o tym, że wśród witających cara na Jeleniu była wtedy również deputacja pobliskiego Tomaszowa. Interesujące kulisy jej organizacji ujawniają dokumenty przechowywane w Archiwum Państwowym w Piotrkowie Trybunalskim – Oddział w Tomaszowie Mazowieckim. Wynika z nich, że tworzenie tomaszowskiej deputacji zaczęło się od pisma skierowanego 22 września 1890 roku przez gubernatora piotrkowskiego – Konstantyna Millera do burmistrza Tomaszowa Rawskiego – Aleksandra Nomierowskiego.
Gubernator poinformował burmistrza o planowanym przyjeździe Aleksandra III na przystanek Jeleń 26 września o godzinie 9.00 rano. Powiadomił także o wydaniu „Najwyższego Pozwolenia”, tj. zgody cara na przyjęcie przez niego na peronie stacyjki hołdu od deputacji Tomaszowa.
Do cara – w halsztuku i szapoklaku
W kolejnym piśmie, wysłanym tego samego dnia do burmistrza Nomierowskiego, gubernator Miller zażądał dostarczenia mu dokładnego wykazu proponowanych członków tomaszowskiej deputacji ze wskazaniem, kto wręczy kwiaty carycy. W odpowiedzi burmistrz przesłał listę, na której oprócz niego znaleźli się: Adolf Fürstenwald (fabrykant i ławnik magistratu), Edward Roland (fabrykant i przedstawiciel handlowców), Paweł Herkner (przedstawiciel delegatury powiatu brzezińskiego), Adolf Augspach (fabrykant, właściciel kamienicy i starszy towarzystwa kupieckiego) oraz Julian Oborowicz (właściciel apteki). Ponadto burmistrz poinformował, że wręczającym kwiaty będzie on sam.
Jednocześnie A. Nomierowski wysłał do członków tomaszowskiej deputacji swego rodzaju instrukcję, dotyczącą m.in. ich ubioru. „…mam zaszczyt prosić Was o przybycie do Magistratu jako członka wspomnianej wcześniej deputacji najpóźniej do godz. 6.00 rano, w odświętnym ubraniu, tj. czarnym fraku, białym halsztuku (rodzaj chusty na szyi – dop. A.K.), czarnych spodniach, rękawiczkach i cylindrze-szapoklaku”.
Ostatecznie deputacja tomaszowska wyjechała na powitanie cara w nieco okrojonym składzie. Zabrakło w niej A. Augspacha, który w przededniu poinformował na piśmie burmistrza Nomierowskiego o swojej nagłej chorobie, nie pozwalającej mu na wyjście z domu.
Na zdjęciu: Powitanie cara Aleksandra III i jego świty w spalskiej rezydencji. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Tomaszowianie ofiarami oszustw metodami „na stempel”…
Przedwojenny Tomaszów przyciągał wszelkiej maści oszustów z innych części kraju. Czasem udawało im się wykorzystać łatwowierność niektórych właścicieli i pracowników tomaszowskich fabryk, sklepów, czy biur. O jednym z takich przypadków donosił łódzki „Express Wieczorny” z 2 maja 1927 roku w artykule pod intrygującym tytułem: „Afera kauczukowa”.
Napisano w nim, że kilkanaście większych firm tomaszowskich padło ofiarą sprytnego oszusta, który grasował tutaj przez kilka tygodni. Podawał się za przedstawiciela bydgoskiej fabryki pieczęci kauczukowych i metalowych. „…po przyjeździe do Tomaszowa zamieszkał w największym hotelu miejscowym i szybko zadzierzgnął stosunki z najlepszemi sferami towarzyskiemi. Elegancki młodzieniec z łatwością zawarł cały szereg oszukańczych tranzakcji. Przedstawiając się, jako reprezentant fabryki bydgoskiej, otrzymał niemal w każdej firmie zamówienie na pieczęcie po bajecznie niskiej cenie. U wszystkich klientów oszust pobrał z góry prowizję, obowiązując się dostarczyć stemple w najszybszym czasie” – relacjonowała łódzka gazeta.
Informowała dalej, że pomimo upływu kilku tygodni żadna z firm tomaszowskich nie otrzymała zamówionych pieczęci. Jeden z poszkodowanych, właściciel sklepu A. Wionczek, dowiedziawszy się, iż „przedstawiciel fabryki stempli” już opuścił Tomaszów, wystosował list do Bydgoszczy. „Widocznie W. Pan również padł ofiarą oszusta, którego policja poszukuje od dłuższego czasu. Pisma pomorskie ostrzegały już w marcu bieżącego roku naszą klientelę przed tym osobnikiem, który od wielu osób wyłudził większe sumy” – odpowiedziała bydgoska wytwórnia pieczątek.
… i „na dolarówkę”
Po półtora roku w Tomaszowie pojawił się inny naciągacz, przybyły tym razem z Poznania. Jego machinacje tak opisano w „Głosie Tomaszowskim” z 8 grudnia 1928 roku. „W początkach października br. ukazał się w Tomaszowie przedstawiciel Banku Tow. Kredyt. Miejsk. Właścicieli Nieruchomości w Poznaniu, niejaki p. Jan Gajewski, który chodząc po instytucjach i prywatnych domach proponował nabycie 5-cio procentowej premiowej pożyczki dolarowej na raty na wygodnych warunkach (przy spłatach po 10 zł. miesięcznie w 13 ratach, z tem jednak, że każdy nabywca wpłacający pierwsze dwie raty jest już właścicielem banknotu jednodolarowego, który do czasu wpłacenia całkowitej sumy, znajduje się jako kaucja w powyższym B-ku”.
Niestety, zaświadczenia przychodzące z Poznania opiewały na sumy wyższe o 10 złotych. Ponadto potwierdzano nabycie jednej „dolarówki” zamiast dwóch. „Jeden z nabywców p. K. urzędnik Eksp. Urz. Skarbowego w Tomaszowie, czując się bezpośrednio pokrzywdzonym, skomunikował się z powyższym bankiem, prosząc o podanie zasadniczych danych, na zasadzie których Bank powyższy tranzakcje te przeprowadza. Razem z listem mało uprzejmym otrzymał p. K. zwrot zadatku oraz rozwiązanie tranzakcji”.
Na zdjęciu: Widok ulicy św. Antoniego w okresie międzywojennym. Zbiory Jerzego Pawlika