„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Niemowlę porzucone przy kolejowych torach zostało… na kolei
Niecodzienne znalezisko dostarczył 15 stycznia 1912 roku do tomaszowskiego magistratu podoficer żandarmerii na tutejszej stacji kolejowej. Było nim niemowlę pozostawione przy torach w pobliżu tejże stacji. Sprawa porzuconego dziecka przybrała jeszcze tego dnia nagły i nieoczekiwany obrót.
Świadczą o tym urzędowe pisma tomaszowskiego magistratu sprzed I wojny światowej, zachowane w zbiorach Archiwum Państwowego w Piotrkowie Trybunalskim – Oddział w Tomaszowie Mazowieckim. W teczce, opatrzonej tytułem: „O podrzutkach”, znajduje się pisemna informacja podoficera żandarmerii kolejowej – Mitrofana Gołowina o przekazaniu przez niego 15 stycznia 1912 roku do magistratu w Tomaszowie „…niemowlęcia płci żeńskiej w wieku około 2 tygodni celem podjęcia dalszych decyzji”.
Więcej szczegółów tej sprawy zawiera przygotowane zaraz potem pismo burmistrza Tomaszowa – Iwana Jakowlewa do Domu Wychowawczego Imienia Dzieciątka Jezus w Warszawie. Instytucja, wydzielona ze szpitala tego samego imienia i nazywana powszechnie Domem Podrzutków, zajmowała się wówczas porzuconymi niemowlętami.
„Przekazując znalezione 15 stycznia rano na nasypie kolejowym w pobliżu stacji Tomaszów Nadwiślańskich Dróg Żelaznych dziecko płci żeńskiej, mające około 2-ch tygodni od urodzenia, niewiadomego pochodzenia, uprzejmie proszę o przyjęcie go do Domu Wychowawczego Dzieciątka Jezus i o odwrotną wiadomość” – zwrócił się zgodnie z przyjętą procedurą tomaszowski burmistrz do warszawskiego sierocińca.
Pod opiekę kolejowego rachmistrza
Znalezione niemowlę nie pojechało jednak do Warszawy. Mówi o tym protokół, sporządzony 15 stycznia tegoż roku w tomaszowskim magistracie.
„Tego samego dnia stawili się w magistracie miasta Tomaszowa rachmistrz 17-go odcinka Nadwiślańskich Dróg Żelaznych Stefan Bogdanowcz i jego żona Stanisława, którzy wyrazili życzenie przyjęcia tego dziecka na wychowanie wraz z zobowiązaniem się do jego porządnego wychowania i zastąpienia temu dziecku we wszystkim rodziców. Na potwierdzenie czego własnoręcznie złożyli swoje podpisy. Mając na względzie to oświadczenie burmistrz miasta Tomaszowa rzeczone dziecko przekazał na wychowanie p.p. Bogdanowiczom” – stwierdzono w protokole. Wiarygodność ich podpisów potwierdził na protokole naczelnik tomaszowskiego, 17-go odcinka tychże kolei.
Przy okazji warto wyjaśnić, że wymieniana w pismach nazwa Nadwiślańskich Dróg Żelaznych (Kolei Nadwiślańskich) odnosi się do dawnej Kolei Iwanogrodzko-Dąbrowskiej. Linia, łącząca Dęblin z Dąbrową Górniczą, dotarła do ówczesnego Tomaszowa Rawskiego w 1884 roku. Oficjalne otwarcie odcinka kolejowego Koluszki – Opoczno, będącego częścią odnogi tej linii z Koluszek do Bzina (dzisiejsze Skarżysko-Kamienna) nastąpiło w lipcu następnego roku. W 1897 roku Kolej Iwanogrodzko-Dąbrowska weszła w skład rządowych Kolei Nadwiślańskich, łączących Mławę poprzez Warszawę i Lublin z Kowlem.
Na zdjęciu: Dworzec kolejowy w Tomaszowie na początku XX wieku. Zbiory Jerzego Pawlika
Dymy i ścieki – największe plagi przedwojennego Tomaszowa
Trujące wyziewy z fabrycznych kominów połączone z brakiem podstawowych urządzeń sanitarnych stawały się coraz dotkliwszą bolączką międzywojennego Tomaszowa. Chociaż wyrósł on w wyjątkowo zdrowej okolicy – wśród rozległych borów sosnowych przeciętych kilkoma rzekami z krystalicznie czystą wodą, to z czasem zyskał opinię „chorego miasta”.
Właśnie takie, zasmucające miano użyto w tytule artykułu, zamieszczonego 28 grudnia 1935 roku na łamach warszawskiego dziennika „Dzień Dobry”. Opisano w nim obszernie warunki, w jakich wtedy żyli i pracowali mieszkańcy fabrycznego Tomaszowa. „O tem, że robotniczy Tomaszów Mazowiecki jest „chorem miastem” mówi zarówno wygląd jego ludności pracującej, stan bardzo wielu posesyj mieszkalnych, jak również statystyka zachorowań i zgonów” – stwierdzono na wstępie przygnębiającej analizy stanu zdrowotnego tomaszowian.
Wynikało z niej, że coraz większe żniwo zbierała tutaj gruźlica. Spośród 513 zgonów, odnotowanych w mieście w tymże roku, aż 87 osób zmarło właśnie na tę chorobę. Szerzyła się ona zwłaszcza wśród robotników, wycieńczonych pracą i mieszkających w zawilgoconych, ciasnych i ciemnych lokalach. Niepokojąca była także szybko rosnąca śmiertelność z powodu chorób nowotworowych. Odnotowano również coraz częstsze przypadki powiększenia tarczycy. Stwierdzono je głównie u uczniów szkoły w Starzycach, mieszkających wzdłuż rzeki Czarnej. Obwiniano za to szkodliwe dla zdrowia ludzkiego związki w wodzie płynącej tą rzeką. Zresztą, także Wolbórkę nazwano w artykule „rzeką ściekową”. Dlatego wskazywano na palącą konieczność zbudowania w mieście sieci wodociągowo-kanalizacyjnej.
Woda cenna jak… w Abisynii
„Wodę do picia kupują mieszkańcy nieomal, jak Włosi w Abisynji! Rozwożona jest w beczkach, przypominających czasy nieomal przedpotopowe i sprzedawana po 10 gr. za wiadro, co dla ubogiej ludności stanowi b. wysoką cenę za ten najpotrzebniejszy artykuł dla życia i zdrowia ludzkiego i uniemożliwia dostateczne z niej korzystanie. Beczkowozy jeżdżą po ulicach rozchlapując cenny dla Tomaszowa płyn i obwieszczając swoje przybycie dzwonieniem. Lekarz miejski toczyć musi z każdym z właścicieli beczkowozów homeryckie boje o to, aby ten cenny instrument był pomalowany i czyszczony. Woda brana jest z tak zw. „Niebieskich Źródeł”, położonych za rzeką Pilicą na drodze do Smardzewic. Do niedawna brano wodę z powierzchni źródeł razem z rzęsą, ostatnio założono wreszcie pompę i woda jest już czysta i możliwa do picia” – donosiła warszawska gazeta.
Wyjaśniała przy tym, że w Tomaszowie nie wierci się studni z powodu specyficznych warunków glebowych, z powodu których woda jest twarda i nie nadająca się do picia. „To wszystko łącznie powiększa udręki mieszkańców Tomaszowa i pogarsza warunki sanitarne” – stwierdzono na koniec artykułu.
Na zdjęciu: Źródlany beczkowóz na Placu Kościuszki (rekonstrukcja Skansenu Rzeki Pilicy). Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Do Inowłodza – konnym powozem, parowcem i autobusem
Jeszcze przed pierwszą wojną światową projektowano połączenie Inowłodza z Tomaszowem komunikacją autobusową. Jej pomysłodawcą był Bernard Birenzweig, właściciel stacji klimatyczno-leśnej, położonej nieopodal Inowłodza. Od wielu lat zabiegał on o ułatwienie dostępu do swojego letniska, cieszącego się sporym wzięciem, zwłaszcza wśród gości z Łodzi, Warszawy i Tomaszowa.
Niestety, przysłowiową „piętą achillesową” inowłodzkiej stacji,już od jej utworzenia w 1883 roku, było fatalne skomunikowanie z resztą świata. Do położnego na uboczu letniska można było dotrzeć tylko konnym powozem. Letnicy przyjeżdżali najpierw koleją do Tomaszowa.Dalsza podróż do Inowłodza po kiepskiej, piaszczystej drodze była bardzo uciążliwa itrwała co najmniej półtorej godziny.
Ponawiane przez B. Birenzweiga starania o doprowadzenie do Inowłodza choćby kolejki wąskotorowej nie przyniosły efektu. Fiaskiem zakończyła się również podjęta przez niego w 1892 roku próba uruchomienia stałej żeglugi pasażerskiego parowca na Pilicy między Inowłodzem a Tomaszowem. Przez długi czas nie dawały rezultatu także prośby o poprawę stanu dróg prowadzących do Inowłodza. Budowę ostatniego odcinka między Królową Wolą i Inowłodzem zakończono dopiero w 1909 roku.
Co na to burmistrz Tomaszowa?
Po pięciu latach B. Birenzweig, idąc z duchem czasu, wystąpił do urzędu gubernialnego w Piotrkowie o udzielenie mu pozwolenia na uruchomienie połącznia autobusowego między Tomaszowem i Inowłodzem.Świadczy o tym pismo naczelnika powiatu brzezińskiego do burmistrza miasta Tomaszowa z 16 stycznia 1914 roku, zachowane w Archiwum Państwowym w Piotrkowie Trybunalskim – Oddział w Tomaszowie Mazowieckim.
„Mieszkający w mieście Łodzi, przy ulicy Zielonej pod Nr 11 Bernard Birenzweig występuje o udzielenie mu zezwolenia na otwarcie ruchu autobusowego ze stacji klimatycznej Inowłódz przez Glinnik do st. Tomaszów. Dlatego, działając na podstawie pisma Urzędu Gubernialnego z 11 stycznia br. za Nr 643, proszę Waszą Wielmożność o przedstawienie mi informacji o tym, czy występują z Waszej strony jakiekolwiek przeszkody do uwzględnienia przedłożonego wniosku z uwagi na miejscowe warunki terenowe, jak i od strony technicznej” – napisał naczelnik powiatu.
Zachowała się także odpowiedź burmistrza Tomaszowa–Iwana Jakowlewa w tej kwestii. W piśmie, wysłanym 23 stycznia tegoż roku do naczelnika powiatu burmistrz poinformował, że sprawa komunikacji autobusowej ze stacji kolejowej w Tomaszowie do Inowłodza nie mieści się w kompetencjach magistratu tomaszowskiego. „…stacja Tomaszów znajduje się na terenie gminy Łazisko, zaś droga z tej stacji przez Glinnik do Inowłodza przechodzi przez terytorium gmin Łazisko, Lubochnia i Inowłódz” – wyjaśnił burmistrz Jakowlew.
Nie wiadomo, czy jeszcze w 1914 roku autobusy zaczęły kursować z tomaszowskiego dworca kolejowego do inowłodzkiej stacji klimatyczno-leśnej. Oprócz długotrwałych procedur urzędowych mógł w tym przeszkodzić wybuch wojny.
Na zdjęciu: Zabudowa Inowłodza na początku XX wieku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka