„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).
Gdzie w Tomaszowie była ulica Pocztowa?
Mało kto dzisiaj wie, że kiedyś w Tomaszowie była ulica Pocztowa. Miała niecałych sto metrów i biegła od bramy wjazdowej na dziedziniec dzisiejszego muzeum do obecnej ulicy Prezydenta Ignacego Mościckiego. Jak nietrudno się domyślić, nazwa tej uliczki była związana ze znajdującą się przy niej w dawnych czasach pocztą. Pojawiła się ona tutaj najpierw jako stacja pocztowa, zwana też poczthalterią.
Jak można przeczytać w wydanym w 1935 roku przewodniku po Tomaszowie i okolicy, autorstwa Jana Piotra Dekowskiego i Józefa Jastrzębskiego, w 1824 roku „… hrabia Antoni Ostrowski dla wygody miejscowej ludności przeniósł pocztę z Lubochni do Tomaszowa. Uruchomiono ekstrapoczty, omnibusy i dyliżanse, które kursowały między Piotrkowem a Rawą i Rokicinami, Brzezinami i Opocznem”.
Z niedawnych ustaleń niestrudzonego i wytrawnego tropiciela dziejów Tomaszowa – Mariana Fronczkowskiego wynika, że ta pierwsza stacja pocztowa została ulokowana w drewnianych zabudowaniach folwarku przy pałacu Ostrowskich. Udostępniono dla niej trzy izby na biura, a obok – wozownię i stajnię na 12 koni. Drogą dojazdową do owej poczthalterii była wspomniana na wstępie wschodnia część obecnej ulicy P.O.W., wówczas nazywana drogą pocztową, a od połowy XIX wieku ulicą Pocztową.
Około 1850 roku stary budynek stacji najprawdopodobniej strawił pożar. Zaraz potem przy ulicy Pocztowej wybudowano ze środków rządowych nową stację. Był to murowany, parterowy budynek na rzucie prostokąta z dwuspadowym, stromym dachem krytym blachą.
Po I wojnie światowej stary i ciasny obiekt przestał odpowiadać potrzebom poczty. Dlatego rozważano jego gruntowny remont, albo budowę nowego gmachu. Świadczy o tym artykuł zamieszczony 17 lipca 1927 roku na łamach „Echa Mazowieckiego”. Napisano w nim, że dzięki usilnym zabiegom ówczesnego naczelnika urzędu pocztowego w Tomaszowie – Edwarda Ciećwierza udało się przeforsować w Ministerstwie Poczty i Telegrafów drugą z tych wersji. Nową siedzibę poczty miano wybudować na rogu ówczesnych ulic: Prezydenta Mościckiego i Pałacowej (wcześniej – ulicy Pocztowej).
Daremne zabiegi naczelnika Ciećwierza
„Nowy gmach będzie posiadał na parterze olbrzymią salę dla publiczności, na piętrze zaś znajdą pomieszczenie telegraf i telefon (…) Ponieważ roboty przygotowawcze rozpoczną się już w jesieni bieżącego roku – spodziewać się można, iż w listopadzie przyszłego roku będziemy mieli piękny i wygodny gmach poczty…” – zapowiadała tomaszowska gazeta.
Do realizacji tych planów jednak nie doszło. Ze względów finansowych bardziej opłacalne dla magistratu okazało się zakupienie dla poczty w 1929 roku dwukondygnacyjnej kamienicy, usytuowanej przy ul. Prezydenta Mościckiego 14/18, a wybudowanej w 1885 roku. Do dzisiaj jest ona siedzibą Urzędu Pocztowego.
Po 1929 roku były budynek poczty przy dawnej ulicy Pocztowej wykorzystywano na mieszkania. Z powodu fatalnego stanu technicznego rozebrano go w 1949 roku. Dzisiaj na tym miejscu stoi dom handlowo-usługowy „Tomax”.
Pomysłowe „ofiary” sfingowanych napadów rabunkowych
Drogą między Tomaszowem i Łodzią w XIX i na początku XX wieku kursowało wiele ciężkich wozów konnych. Transportowano nimi do łódzkich składów tkaniny wytwarzane w tomaszowskich fabrykach. W ten sam sposób przywożono do nich z Łodzi surowe tkaniny celem ich wykończenia. Ponad sto lat temu tą drogą wyruszył z Tomaszowa wóz wiozący wyroby dwóch sąsiadujących ze sobą fabryk włókienniczych Leona Steinmana i Salomona Bornsteina. Nie ujechał jednak daleko…
O tym, co zaszło w trakcie tej podróży poinformowano w wydaniu łódzkiej gazety „Rozwój” z 27 lutego 1908 roku. Napisano, że poprzedniego dnia wspomniane wcześniej fabryki wysłały dużym wozem do Łodzi znaczną ilość swoich towarów. Oprócz woźnicy Jankiela Salkmana wozem jechało dwóch pracowników obydwóch fabryk, czuwających nad transportem.
„Gdy wóz znalazł się kilka wiorst za Tomaszowem, w pobliżu karczmy, nagle wyskoczyła banda, złożona z kilkunastu uzbrojonych ludzi i zagrodziwszy jadącym drogę, rozkazała pod groźbą rewolwerów wydać posiadane pieniądze. Obrewidowawszy kieszenie wszystkich, bandyci znaleźli kilka złotych zaledwie. Niezadowoleni z tego, ściągnęli z wozu 3 paki towaru, wartości 2.000 rubli, zabrali na oczekującą bryczkę i udali się w stronę najbliższej wsi” – donosiła gazeta.
W swojej relacji podała też, że Salkman nie kontynuował już jazdy do Łodzi, lecz powrócił do Tomaszowa. Tutaj poinformował o dokonanym napadzie obydwóch poszkodowanych fabrykantów. Niezwłocznie powiadomili oni o tym straż ziemską, która wraz z oddziałem kozaków wszczęła pogoń za rabusiami „Wszelkie poszukiwania jednak okazały się bezskuteczne; nikogo podejrzanego nie wykryto. Ponieważ podejrzenie padło, że w zmowie z bandytami musiał być woźnica, aresztowano natychmiast Salkmana i jego syna” – napisano w tej relacji.
Przepił pieniądze i bał się żony
Upozorowane napady rabunkowe zdarzały się w Tomaszowie także w okresie międzywojennym. Tak np. na łamach łódzkiego „Głosu Porannego” z 23 października 1938 roku napisano, że na posterunek policji zgłosił się mieszkaniec jednej ze wsi pod Tomaszowem. Poinformował, że w czasie podróży do Piotrkowa został napadnięty przez bandytów, którzy zrabowali mu 43 złote i zbiegli. Wdrożone dochodzenie ujawniło, że symulował napad. Wzięty w krzyżowy ogień pytań wyjaśnił, że pieniądze przepił, a obawiając się żony wymyślił tę mistyfikację.
O innej „ofierze” bandyckiego napadu napisano 14 stycznia 1939 roku w łódzkim dzienniku „Echo”. Dwa dni wcześniej kierowca autobusu jadącego tzw. szosą lubocheńską do Glinnika zauważył mężczyznę leżącego bez oznak życia na drodze. Trafił on do szpitala w Tomaszowie, gdzie wyjaśnił, że został napadnięty przez kilku osobników. Powiedział, że został uderzony w głowę tępym narzędziem i ograbiony z portfela. Okazało się, że napad ten został upozorowany. Rzekomo poszkodowany sam ułożył się na szosie, udając nieprzytomnego w momencie, gdy nadjeżdżało auto. Sprawcę tej inscenizacji aresztowano i osadzono w więzieniu.
Tragiczny romans z transfuzją krwi w tle
„Krwawa tragedja miłosna w Tomaszowie Maz. Tomaszowianin uratował ojca emigrantki amerykańskiej i został jej kochankiem. Gdy niewiasta chciała z nim zerwać, postrzelił ją i sam targnął się na życie”. Takim krzykliwym tytułem opatrzono artykuł, zamieszczony na czołowym miejscu wydania łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika” z 1 maja 1932 roku.
Opisano w nim historię 43-letniej tomaszowianki – Rojzy Ell, zamieszkałej przy ulicy Warszawskiej 41. Jako młoda dziewczyna 25 lat wcześniej wyemigrowała do Ameryki, gdzie dorobiła się znacznego majątku. Młoda, urodziwa i bogata panna była tam wprost oblegana przez adoratorów. Jednak panna Ell odsuwała kwestię małżeństwa na dalszy plan.
Aż pewnego dnia otrzymała z Tomaszowa wiadomość, że jej ojciec jest poważnie chory i wzywa ją do siebie. Na miejscu dowiedziała się od lekarzy, że dla uratowania ojca niezbędne jest dokonanie transfuzji krwi. Po usilnych poszukiwaniach znalazł się kandydat, który za dość wysokim wynagrodzeniem wyraził zgodę na poddanie się zabiegowi przetoczenia krwi. Był nim Bonifacy Geroch, zamieszkały przy ul. Antoniego 35.
„Po dokonaniu operacji, p. Ell, wdzięczna za tak wielkie poświęcenie, zainteresowała się bliżej osobą Gerocha. Od tego czasu pomiędzy nimi zawiązały się bliższe stosunki. Pożycie kochanków było dość szczęśliwe, gdyż p. Rojza, mając w okolicy Tomaszowa 2 majątki ziemskie, oraz otrzymując pokaźne sumy pieniężne z Ameryki z tytułu procentów, pomagała Gerochowi materialnie” – relacjonował łódzki dziennik.
Napisano w nim dalej, że po pewnym czasie pomiędzy kochankami wyniknęły nieprozumienia na tle finansowym. Feralnego dnia panna Ell po dłuższej przerwie odwiedziła B. Gerocha. Zaczął on czynić jej wyrzuty, że wskutek transfuzji utracił zdolność do pracy. Dlatego domagał się od niej stałego subsydium.
„Rozmowa zamieniła się w ostrą sprzeczkę i w pewnym momencie Geroch schwycił rewolwer i oddał w kierunku swej kochanki 2 strzały, raniąc ją w czoło. Trzeci strzał oddał Geroch do siebie i padł nieprzytomny na ziemię. Gerocha w stanie bardzo ciężkim odwieziono do szpitala, p. Ell po nałożeniu opatrunku zostawiono na miejscu” – donosiła „Ilustrowana Republika”.
Z zazdrości o pannę ze Smardzewic
Do innej tragedii na tle miłosnym doszło 12 sierpnia 1931 roku na polach wsi Swolszewice pod Tomaszowem. Jak donosiła następnego dnia „Ilustrowana Republika”, znaleziono tutaj 21-letniego mieszkańca tej wsi – Jana Rittycha z ciężkimi ranami pleców i brzucha. Odwieziono go do tomaszowskiego szpitala, gdzie wkrótce zmarł.
Policyjne śledztwo wykazało, że wracał on późnym wieczorem od swojej narzeczonej ze Smardzewic. Pod Swolszewicami napadli na niego dwaj mieszkańcy tej wsi: Józef Wawrzyńczyk i Jan Robak. Zadali mu szereg ran bagnetem i nożem, po czym zbiegli. Wkrótce zostali odszukani i aresztowani. Jak się okazało, powodem tego zabójstwa była zazdrość o wspomnianą wcześniej mieszkankę Smardzewic.